Nie mam pojęcia, co takiego skusiło mnie do sięgnięcia po książkę Charlotte Mary Yonge – „Dziedzic z Redclyffe”. Może fakt, że do tej pory była prawie niedostępna i to jest jej pierwsze wznowienie od bardzo, bardzo dawna. Być może sam opis mnie zaciekawił. Sama nie wiem, ale stwierdziłam, że chcę poznać tę historię i tak też zrobiłam.
Walter
Morville to szlachetny i urodziwy szlachcic o impulsywnej, porywczej naturze,
która często sprowadza na niego kłopoty. Natomiast jego kuzyn Filip Morville
cieszy się wzorową wręcz reputacją i może być stawiany jako wzór do
naśladowania. To on jest tym odpowiedzialnym i poukładany, natomiast Waltera
uważa się za lekkomyślnego hazardzistę i lekkoducha. Ten jednak postanawia
zmienić opinię innych o swojej osobie i zdobyć rękę ukochanej kobiety. Czy
zdoła tego dokonać?
Nie do końca
wiem, jak ocenić tę powieść. Szczerze mówiąc po opisie spodziewałam się
przyjemnej, romantycznej historii dwójki zakochanych ludzi, którzy muszą
walczyć o swoją miłość. Dostałam jednak coś zgoła innego. Przede wszystkim
książka ta nastawiona jest na moralizowanie zarówno bohatera jak i czytelnika.
Znajdziemy tutaj bardzo wiele życiowych porad i mądrości, które pomimo upływu
czasu nie tracą na znaczeniu. Co więcej zostały przedstawione tu pewne
uniwersalne wartości, którym hołdują poszczególni bohaterowie. Nie byłoby w tym
nic złego, wręcz przeciwnie, dzięki temu powieść nabiera głębi i przesłania,
ale jeśli mam być szczera, było tu tego za dużo. Po pewnym czasie czułam się
przytłoczona i miałam ochotę odłożyć książkę, by odpocząć.
Sam wątek
miłosny, na który liczyłam, gdzieś umyka. Akcja powieści również traci na
znaczeniu. Najważniejszy jest sam przekaz, przemiana bohaterów i ich poglądów,
zachowania. Byłoby to coś cudownego, gdyby nie fakt, że czegoś mi tutaj
brakowało. Nie czułam się zainteresowana poznawaniem postaci oraz ich losów. Czułam
się po prostu zmęczona lekturą.
Wpływ na to mogło
mieć też to, że książka była napisana dla mnie strasznie ciężkim językiem oraz stylem,
przez co czytałam wolniej i z większym trudem. Nie wiem, czy to wina
tłumaczenia czy też tego, że byłam nastawiona na coś zupełnie innego. Może
gdybym po opisie nie wywnioskowała, że będzie to urokliwy romans, podeszłabym
do tej książki z innym nastawieniem i wtedy nie byłabym tak zawiedziona.
Jeśli chodzi o
bohaterów, polubiłam Waltera, który miał naprawdę bardzo dobrą i wnikliwą
kreację. Podobał mi się jego charakter, upór i podejście do wielu spraw. Filip
za to bardzo wiele tracił w porównaniu do niego i szybko okazało się, że wcale
nie jest tak idealny za jakiego chciałby się uważać. Jego kreacja również
przypadła mi do gustu, mimo że sama postać nie budziła raczej sympatii. Oprócz
tej dwójki mamy również kilku innych bohaterów, ale oni z kolei nikli w tłumie.
Byli mi zupełnie obojętni i nie wywoływali we mnie żadnych uczuć.
Jak już
wspomniała, ciężko mi ocenić tę książkę. „Dziedzic z Redclyffe” ma wiele do
zaoferowania, posiada wartościowy przekaz, ale nie zaangażował mnie w swoją
historię. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego i myślę, że to to w głównej
mierze spowodowało, że nie czerpałam radości z lektury. Dlatego ani nie
polecam, ani nie odradzam.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu
MG.
Sara
Ten ciężki język powieści mnie nie zachęca.
OdpowiedzUsuń