niedziela, 30 czerwca 2019

[119] "Księżyc jest pierwszym umarłym" - Karina Bonowiecz




Niedawno swoją premierę miała najnowsza książka Kariny Bonowicz – „Księżyc jest pierwszym umarłym”. Powieść ta rozpoczyna cykl zatytułowany „Gdzie diabeł mówi dobranoc”. Muszę przyznać, że oba tytuły są bardzo chwytliwe i intrygujące. To one skusiły mnie, żeby sięgnąć po tę pozycję i przekonać się, co fanka mrocznych baśni braci Grimm ma nam do zaoferowania.

Według starej legendy żyło sobie dawniej w wiosce czworo przyjaciół, których miejscowi wygnali, gdyż bali się ich czarów. Ruszyli więc oni w drogę i rozeszli się w cztery strony świata, jednak mimo to dotarli w to samo miejsce, do czarciego kamienia. Tam wywołali diabła i dobili z nim targu, czego skutki przez wieki odczuwali ich potomkowie. Czy nowe pokolenie w końcu odzyska spokój i będzie mogło wrócić do normalności? Z czym będą musieli się zmierzyć, by zażegnać ciążące na nich przekleństwa? Czy małe miasteczko na odludziu może być areną ciekawych wydarzeń dla grupki nastolatków?



Początek książki niezbyt mnie zachwycił. Przez kilkanaście pierwszych stron miałam nieodparte wrażenie, że po raz kolejny czytam o tym samym. Siedemnastolatka, która musi przeprowadzić się z Warszawy na koniec świata do krewnej, o której nie miała pojęcia? Brzmi znajomo, prawda? Jednak nie zniechęciłam się tym i czytałam dalej. To była dobra decyzja, bo historia z kartki na kartkę stawała się coraz bardziej ciekawa i w końcu zaczęła odbiegać od schematów. Oczywiście kilka dobrze znanych czytelnikowi motywów pojawiło się w powieści, jednak były one raczej miłym dodatkiem, a nie niepotrzebnym wypychaczem. Sama nawet nie wiem, w którym momencie książka mnie pochłonęła. Lekkie pióro autorki, ciekawi bohaterowie i dynamiczna akcja, to wszystko sprawiło, że powieść czytało się z zapartym tchem i z szybkością błyskawicy.

Główna bohaterką książki jest Alicja – siedemnastoletnia sierota. Należy ona do specyficznych postaci i sama nie wiem, czy właściwie ją polubiłam czy też nie. Dziewczyna posiada w sobie kilka cech, które bardzo cenię. Mianowicie jest wygadana, nie pozwala sobą manipulować i na wszystko ma zawsze przygotowaną odpowiedź. Z drugiej strony jednak bardzo przypominała mi rozkapryszone dziecko. Wszystko przez jej nastawienie do życia. Większość rzeczy od razu jej się nie podoba i nastawiona jest zawsze na najgorsze. To strasznie momentami mnie irytowało. Później jednak bohaterka zaczęła się zmieniać. Doceniała wysiłki innych, porzuciła swoje negatywne nastawienie i stała się o wiele bardziej sympatyczna niż na początku. Jej kreację koniec końców uznaję więc za prawie udaną. Jedyne co mi w niej nie pasowało to obojętność dziewczyny do śmierci swoich rodziców. Już od pierwszych stron rzuciło mi się to w oczy. Można by się spodziewać, że nastolatka będzie załamana i zrozpaczona, a ona jedynie była zirytowana kolejną przeprowadzką na koniec świata. Później pojawiło się nieco smutku, ale w zasadzie to miałam wrażenie, że śmierć najbliższych była jej zupełnie obojętna, co niezbyt mi się podobało.

Koniec końców seria Kariny Bonowicz zapowiada się niesamowicie ciekawie. Ma w sobie pewne niedociągnięcia, ale nie odbierają one radości z lektury. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach autorka całkowicie się ich pozbędzie. Serdecznie polecam Wam lekturę tej powieści i mam nadzieję, że będziecie z niej zadowoleni tak samo jak ja.

poniedziałek, 24 czerwca 2019

[118] "Cress" - Marissa Meyer





Saga Księżycowa to obecnie jedna z moich ulubionych serii science fiction. Z reguły niezbyt ciągnie mnie do tego gatunku, jednak pomysł połączenia starych i dobrze znanych baśni ze światem pełnym technologii i nowoczesności przekonał mnie do zapoznania się z książkami Marissy Meyer. Tak właśnie zostałam fanką tej pisarki. Czy mój zachwyt tą serią nadal trwa po przeczytaniu trzeciego tomu, czy też nieco przygasł?

Cress to skorupka od siedmiu lat więziona w satelicie i szpiegująca dla Księżycowych. Dziewczyna jest niesamowicie zdolną hakerką, potrafiącą wyszukać informacje o każdym Ziemianinie czy mieszkańcu Księżyca, sprawić, iż statki będą niewykrywalne dla radarów czy też podsłuchać najważniejsze rozmowy głów państw Wspólnoty. Jednak po masakrze, jaką Królowa Levana zrobiła na Ziemi, Cress postanawia działać. Ponownie kontaktuje się z Cinder oraz jej przyjaciółmi, a oni proponują jej pomoc. Niestety sprawy się komplikują i grupa uciekinierów zamiast się powiększyć, rozpada się. Czy przyjaciele zdołają się odnaleźć czy też trzeba pogodzić się ze stratą sojuszników i poszukać kolejnych?

„Cress” to trzeci tom „Sagi Księżycowej”, w której czytelnik spotyka zarówno starych jak i nowych bohaterów. Już na samym jego początku pojawia się tytułowa postać. Cress to specyficzna osoba z bardzo dobrze rozbudowanym profilem psychologicznym. Dziewczyna spędziła siedem lat w samotności w satelicie, a całą wiedzę na temat świata czerpała z netu. Nigdy nie widziała ziemskich zwierząt czy roślin, nie spotkała w swoim życiu także zbyt wielu ludzi, o Ziemianach nie wspominając. Łatwo więc można się domyślić, że nastolatka jest bardzo samotna. Niewola i odosobnienie sprawiły także, że stała się lękliwa i nie nabyła zdolności łatwego nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Na szczęście została obdarzona niesamowitą wyobraźnią, dzięki której łatwiej jej radzić sobie w świecie, gdy udaje jej się odzyskać wolność. Obserwowanie jej, kiedy odkrywała wszystkie nowości, jest niesamowite. Dzięki niej czytelnik ma szansę spojrzeć na otaczającą go rzeczywistość z zupełnie innej perspektywy. Zwierzęta, domy, miasta, drzewa – to oczywistości, do których już dawno przywykliśmy i na wiele z nich przestaliśmy zwracać uwagę. Cress jednak po raz pierwszy widzi to wszystko na żywo i jest tym oczarowana. A my mamy możliwość przypomnienia sobie, jak spektakularna może być przyroda czy rzeczy zwykłe, codzienne. Zaczynamy tak jak ona doceniać powiew wiatru, uśmiech drugiego człowieka czy smak codziennego posiłku. To niesamowite uczucie odkrywać świat na nowo oczami bohaterki. To wszystko sprawia, że Cress jawi się nam jako ktoś niezwykły. Po hakerce na usługach krwiożerczej królowej można by spodziewać się kogoś perfidnego, wyrachowanego i pewnego siebie. Natomiast zamiast kogoś takiego, otrzymujemy wycofaną, zalęknioną dziewczynę, która by poradzić sobie w trudnych sytuacjach, wyobraża sobie siebie w roli kogoś innego, staje się piosenkarką, znaną i pewną siebie aktorką czy wybitną tancerką. Wszystko po to, by zyskać odwagę i iść dalej, nigdy się nie poddając. Dzięki temu Cress okazuje się być wyrazistą i bardzo realną postacią, którą łatwo polubić.

Ponadto w książce ponownie spotykamy naszą niecodzienną drużynę. Na jej czele stoi oczywiście Cinder – dziewczyna cyborg, która jak się niedawno okazało, jest prawowitą i zaginioną dziedziczką tronu Księżyca. Obserwujemy jej postępy w opanowaniu swojego daru oraz uczeniu się sztuki walki. Jesteśmy także świadkami jej przemiany. Dziewczyna stała się bowiem pewniejsza siebie, silniejsza i twardsza. Niby uzasadniona zmiana, jednak przez większość czasu bałam się, że autorka zrobi z niej Mary Sue. Na szczęście tak się nie stało, bo pod powłoką ze stali nadal kryje się przerażona nastolatka bojąca się, że nie da rady. Dzięki temu Cinder stała się kolejną świetnie wykreowaną osobą o dobrze zbudowanej psychice.

Ponadto na kartach powieści ponownie spotykamy Kapitana Thorne’a, Scarlett oraz Wilka, a także doskonale znanego nam doktora. Pierwszy z bohaterów zostanie wystawiony ciężkiej próbie i dzięki temu, będziemy mogli dowiedzieć się o nim wielu ciekawych rzeczy. Mężczyzna nawet w beznadziejnej sytuacji potrafi się odnaleźć i nie użala się nad swoim losem, czasami nawet żartuje, czym dodaje książce humoru. W poprzedniej części nieco mnie denerwował swoją arogancją, jednak teraz bardzo go polubiłam i myślę, że tak już zostanie do końca. Wilk także dostał potężnego kopniaka od losu, a jego zdolność samokontroli została wystawiona na wielką próbę. Czy jej podoła? Scarlett niewiele poświęcono miejsca w trzecim tomie, nad czym odrobinę ubolewam, jednak z przyjemnością dowiem się w kolejnej części, jak wydarzenia z tej odbiły się na jej psychice.

Poznajemy też kilka nowych postaci. Między innymi strażnika Sybil Miry – Jacin. Mężczyzna od początku do samego końca stanowi zagadkę. Nikt nie jest pewny jego lojalności, lecz każdy wie, do kogo należy jego serce. Niewiele można powiedzieć o tej postaci, jednak mam nadzieję, że w kolejnej części znowu się pojawi. Mamy także okazję poznać księżniczkę Winter. Ludzie mówią, że jest wariatką i ona sama doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Pojawia się w książce jedynie dwa razy, ale mimo to pokochałam ją niemal od samego początku. Naprawdę nie mogę się doczekać części jej poświęconej i mam wrażenie, że autorka specjalnie wplotła jej postać do „Cress”, by wywołać w czytelniku ciekawość. Zdecydowanie osiągnęła swoje!

Dobrze wykreowani bohaterowie to największa zaleta trzeciego tomu „Sagi”. Nie można jednak pominąć fabuły, która także okazała się rewelacyjna. Na początku jednak na taką się nie zapowiadała. Obserwowaliśmy powiem poczynania poszczególnych bohaterów i nie zawsze dużo się działo. Raczej pierwsze dwie części były bardzo stonowane. Dopiero później akcja nabrała tempa i wtedy to już ruszyła z prędkością światła, wciskając czytelnika w fotel. Dosłownie. Z zapartym tchem śledziłam poczynania grupki przyjaciół i kibicowałam im z zapartym tchem. Ponadto były chwile, kiedy autentycznie bałam się o ich życie, co już dawno mi się nie zdarzyło. Autorka jednak potrafi być nieprzewidywalna i bezwzględna, łamiąc przy tym biedne serduszka czytelników. „Cress” stała się więc kolejną częścią cyklu, przy której zarwałam noc i to chyba się już nie zmieni, jeśli chodzi o „Sagę Księżycową”.

Zakończenie ponownie okazało się mocne i wzbudziło we mnie szał. Mam nadzieję, że szybko ukaże się ostatni tom serii, bo takiego kaca książkowego dawno nie miałam. Podsumowując, Meyer stanęła na wysokości zadania i po raz kolejny zdobyła moje serce, o czym chyba niezaprzeczalnie świadczy długość tej recenzji. Nie pozostaje mi nic innego, jak wypatrywać ostatniego tomu i polecić Wam zapoznanie się z całą serią jak najszybciej. Mam nadzieję, że się skusicie i tak jak ja, zakochacie się w tej historii.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc.

czwartek, 20 czerwca 2019

[117] "Ostatni mag" - Lisa Maxwell




Przyznaję się bez bicia, że „Ostatni mag” autorstwa Lisy Maxwell skusił mnie do siebie okładką. Niby nie powinno się po niej oceniać książki, ale ta oczarowała mnie od początku. Opis również brzmiał zachęcająco, tak więc bez wahania po nią sięgnęłam. Czy pozory mnie zmyliły? A może książka okazała się godna tak pięknej okładki?

Magini to osoby obdarzone nadprzyrodzoną mocą. Zostali uwięzieni na wyspie lodowatą energią Krawędzi i zmuszeni do ukrywania swojej prawdziwej tożsamości. Niewielu decyduje się na próbę przekroczenia niewidzialnej bariery, gdyż zrobienie tego grozi im utratą magicznych zdolności a nawet śmiercią. Jedną z maginów jest Esta, dziewczyna od dziecka szkolona, by w przyszłości być zdolną do wykradania z rąk Zakonu (złowrogiej organizacji za sprawą której powstała Krawędź) artefaktów. Jej zdolnością jest umiejętność cofania się w czasie, dzięki czemu może zdobywać magiczne przedmioty. Obecnie stoi przed kolejnym, bardzo ważnym zadaniem. Mianowicie, musi przenieść się do roku 1902, w czasy kiedy Nowym Jorkiem rządziły zuchwałe gangi, i wykraść prastarą Księgę zawierającą najpilniej strzeżone tajemnice Zakonu. Podczas wykonywania swojego zadania stanie przed wyborem: ocalić swoją przyszłość zdradzając tych, którzy pozostali w przeszłości czy poświęcić się dla dobra sprawy?

Gangi i magia? To coś o czym jeszcze nie czytałam, a tutaj właśnie to odnajdziemy. Nowy York trzymany twardą ręką przez gangsterów, a w nim młoda magini, która pragnie wykraść coś, co jest jedną z najpilniej strzeżonych rzeczy Zakonu. Jednak jej wykradzenie jest konieczne, więc Esta się nie waha. Musi wykonać zadanie, a z pomocą przychodzą jej też inni. Właśnie w ten sposób dziewczyna trafia w wir wydarzeń, który nie tylko porywa ją, ale i czytelnika. Podczas lektury po prostu nie sposób się nudzić, bo ciągle coś się dzieje, a postacie przeżywają nowe niebezpieczeństwa i przygody, a my wraz z nimi!

Bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani. Szczególnie Esta jest cudowną postacią, którą można polubić od pierwszej chwili i aż do ostatniej strony nie stracić do niej sympatii. Dziewczyna jest odważna i nieustępliwa, potrafi postawić innych do pionu i dopiąć swego. Ponadto nie jest irytująca, przez co nie ma się ochoty wejść do książki i nią mocno potrząsnąć, żeby się ogarnęła. Za stworzenie takiej postaci należy się Lisie Maxwell duże uznanie, bo obecnie coraz więcej bohaterek fantasy to puste lalki użalające się nad sobą. Inni bohaterowie także wzbudzają emocje w czytelniku. Jednych nie lubimy, drugich kochamy, ale kreacja wszystkich stoi na dość wysokim poziomie. 

Jak dla mnie jedynym minusem książki jest to, że jest ona napisana bardzo małymi literami. To sprawia, że osoby takie jak ja, posiadające bardzo dużą wadę wzroku, szybko się zmęczą czytaniem jej i będzie im to utrudniać tę czynność. Jednak mimo wszystko uważam, że warto poświęcić się i trochę pocierpieć przez mały druk, by poznać tak wspaniałą historię.

Serdecznie polecam „Ostatniego maga” szczególnie osobom kochającym fantastykę. Zdecydowanie nie powinniście się zawieść tą książką. Jednak nie tylko oni powinni po nią sięgnąć. Miłośnicy pozostałych gatunków także mogą znaleźć w niej coś dla siebie, a nawet bardzo prawdopodobne jest to, że dzięki niej przekonają się do tego gatunku. Wszystko jest możliwe przy takiej powieści!

niedziela, 16 czerwca 2019

[116] "Nowy świat" - Ałbena Grabowska




Jesteście fanami postapokaliptycznych historii z nastolatkami w tle? Jeśli tak, to mam dla Was coś interesującego. Niedawno na rynku wydawniczym ukazała się powieść Ałbeny Grabowskiej – „Nowy świat”. Czy jest to kolejna młodzieżówka sience fiction powielająca te same wątki, co jej poprzedniczki, a może należy do bardziej oryginalnej twórczości.

Po apokalipsie świat podzielił się na nic nieznaczące warstwy nizin zamieszkiwane przez szeregowych pracowników nie posiadających praktycznie żadnych praw oraz Wyżynę zamieszkiwaną przez niczego nieświadomych wybrańców. W takiej rzeczywistości przyszło żyć trójce przyjaciół: Estra, Sky i Maroon. Po buncie maszyn zostali osieroceni i zesłani do tak zwanej Kołyski, gdzie opiekę nad nimi przejęli Rodzice. Ten stan rzeczy jednak im się nie podoba i przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekają i ukrywają wśród społecznych nizin. Dzięki swoim talentom są w stanie żyć i zadbać o siebie. Estra to specjalistka od sieci informatycznych zajmująca się ochroną przyjaciół, Sky przenosi w umyśle dane, a Maroon, pracując w kopalni, zapewnia wszystkim byt. Wiodą spokojne życie, jednak szybko okazuje się, że to tylko iluzja. Znika córka prezydenta Wyżyny. To wydarzenie zmienia życie nie tylko wybrańców, ale i trójki przyjaciół.

„Nowy świat” w pierwszej chwili skojarzył mi się z „Mrocznymi umysłami”. Mamy tu bowiem świat po apokalipsie, grupkę nastolatków próbujących odzyskać wolność. Jednak na tym podobieństwa się kończą. Książka Ałbeny Grabowskiej to coś bardzo oryginalnego i pomysłowego. Znajduje się tu co prawda dość dużo wątków znanych już w tego typu powieściach, jednak autorka za każdym razem zmienia je i układa pod siebie, sprawiając, że stają się czymś nowym i interesującym. Na przykład „Nowy świat” zawiera w sobie motyw walki człowieka z robotem, nie prezentuje tej wojny, ale rzeczywistość tuż po niej. To bardzo ciekawe rozwiązanie, które pomaga spojrzeć na coś starego z nowej perspektywy.

Tematyka postapokaliptyczna w książkach pozostawia autorom wielkie pole do popisu. Zazwyczaj większość z niego korzystają i tworzy coś niezwykle fascynującego. Pod tym względem nie zawodzi także Ałbena Grabowska. Autorka opowiedziała swoją historię w pełni wykorzystując potencjał tejże tematyki. Jej wizja świata po buncie robotów jest niesamowicie wiarygodna, co dodatkowo jest plusem tego typu powieści. Ponadto niemniej ważna sprawą jest to, iż historia ta nie tylko umila czas czytelnikowi, ale uświadamia mu pewne rzeczy. Przede wszystkim to, że niektóre sprawy bagatelizujemy, uważamy za normalne, a czasami wręcz ich nie dostrzegamy. „Nowy świat” pokazuje nam, do czego te mało istotne „bzdety”, na które brak nam czasu i zainteresowania  mogą w przyszłości prowadzić. Ukazuje nam brutalną rzeczywistość, w której ludzie zaczynają tracić pewne wartości, a egoizm i walka o swój własny byt stają się ważniejsze od drugiego człowieka. Smutny obraz rzeczywistości, który niestety może okazać się naszą przyszłością ukazany w tej książce wielu osobom powinien dużo uświadomić.

„Nowy świat” to bardzo dobrze napisana powieść z oryginalną fabułą i wspaniałymi bohaterami wykreowanymi z najmniejszymi szczegółami. Powieść czyta się bardzo szybko i przyjemnie dzięki dobremu warsztatowi pisarki oraz jej niesamowitej pomysłowości. Nigdy jeszcze nie miałam okazji czytać poprzednich publikacji Ałbeny Grabowskiej, jednak myślę, że to niedługo ulegnie zmianie. Jestem ciekawa, jak autorka radzi sobie w pozostałych gatunkach literackich, bo w science fiction okazała się być mistrzynią. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

środa, 12 czerwca 2019

[115] "Przystań wiatrów" - George Martin, Lisa Tuttle




George R.R. Martin – to nazwisko przyciąga wzrok i uwagę czytelnika kochającego się w fantastyce. Szczególnie, kiedy napisane zostało wielkimi literami. Chyba każdy wie, kim ten człowiek jest i z jakim zachwytem przyjmuje się większość jego powieści. Dla wielu, w tym dla mnie, nie trzeba niczego więcej, by zachęcić mnie po sięgnięcie po pozycję wyjętą spod jego pióra. Nic więc dziwnego, że gdy tylko ujrzałam okładkę „Przystani wiatrów” natychmiast zapragnęłam przeczytać tę książkę. Kilka dni później już u mnie była i zaczęła się moja przygoda z tym pisarzem.

Mieszkańcy Przystani Wiatrów, gdzie grawitacja jest bardzo słaba, a atmosfera niesamowicie gęsta, mają doskonałe warunki, by spełnić odwieczne marzenie ludzkości i zacząć latać. Nie mówimy tutaj jednak o lataniu samolotami czy innymi powietrznymi maszynami, ale o prawdziwym locie za pomocą skrzydeł. Właśnie tak poruszać mogą się Lotnicy. Planeta na której znajduje się świat wykreowany przez pisarzy pełna jest wysepek oraz czyhających na ludzi potworów. W takiej rzeczywistości Lotnicy pełnią bardzo ważną funkcję. Są przede wszystkim wysłannikami. Zazdrośnie strzegą też swoich skrzydeł i pilnują, by były odpowiednio dziedziczone. Jednak pewnego dnia ktoś rzuca im wyzwanie. Tym kimś jest Maris z Amberly. Marzeniem dziewczyny od zawsze było wzbijanie się w powietrze i podróże między chmurami. A jak wiadomo, marzenia trzeba spełniać, tak więc i ona postanowiła to zrobić i zdobyła dla siebie skrzydła, co nie spotkało się zbytnio z zachwytem. Wkrótce jednak może się okazać, że mogą się one przydać dziewczynie do ocalenia Przystani Wiatrów.

Najnowsza powieść George’a Martina wcale nie jest taka najnowsza, jak mogłoby się wydawać. Tak naprawdę jest to wznowienie wydania, które pojawiło się na rynku wydawniczym po raz pierwszy w 1981 roku. Wszyscy miłośnicy tego pisarza mają więc szansę porównać, jak bardzo na przestrzeni lat zmienił się styl autora oraz jego sposób tworzenia. Nie jest to jednak zbyt miarodajne, bowiem „Przystań Wiatrów” to nie tylko dzieło Martina, ale także Lisy Tuttle, także wpływ pisarki zapewne będzie widoczny w powieści, szczególnie dla osób mających za sobą wszystkie pozycje twórcy „Gry o tron”.

Tematyka książki może wydawać się dość zwyczajna. Jest to bowiem opowieść o wojenno-politycznych starciach o sprzęt dosłownie dodający ludziom skrzydeł. Świat przedstawiony także nie należy do najbardziej oryginalnych – społeczność mało zaawansowana technologicznie, posiadająca jednak pewną zdolność, będąca ich asem w rękawie. Wiele już powieści o tym opowiadało. Zarys wydaje się więc mało ciekawy, jednak kiedy damy tej powieści szansę na obronienie się, całkowicie w niej przepadniemy. Wykonanie bowiem jest bardzo dobre i wbrew pozorom czasami niesamowicie oryginalne. 

„Przystań Wiatrów” to powieść o świetnie zarysowanej akcji, która wciąga czytelnika i zapewnia mu wielogodzinną przygodę w świecie magii. Znajdziemy w niej mnóstwo interesujących postaci, które albo polubimy, albo z całego serca znienawidzimy. Ponadto sama historia także została wymyślona bardzo ciekawie i dba o to, byśmy nie zanudzili się czytając powieść.

Nie mam pojęcia, jak ta pozycja wypada na tle innych tytułów Martina, bowiem nic więcej tego autora nie przeczytałam, ale myślę, że jego fani nie powinni być zawiedzeni. Powieść napisana jest bardzo dobrze, zaciekawia i dostarcza mnóstwa przygód, a to w powieści fantasy jest chyba najważniejsze. Serdecznie polecam po sięgnięcia po tę pozycję nie tylko zwolenników pisarza, ale także wszystkich miłośników tego gatunku.




niedziela, 9 czerwca 2019

[114] "Oko pustyni" - Richard Schwartz




„Oko pustyni” to trzeci tom bestsellerowej serii Richarda Schwartza pod tytułem „Tajemnica Askiru”. Poprzednie części zachwyciły mnie oryginalnością i pomysłowością, a także cudownie wykreowanymi bohaterami, których pokochałam już od samego początku. Czy dobra passa pisarza nadal twa, a jego kolejna powieść okazała się następnym hitem, czy też autor się wypalił?

Wojownik Havald, półelfka Leandra, mroczna elfka Zokora i reszta ich niezwykłej drużyny poszukują sojuszników, którzy pomogą im w walce z niszczycielskim Thalakiem. Chwilowo jednak ich pobyt w Besarajnie przedłuża się. Muszą bowiem uwolnić ukochaną Havalda z rąk handlarzy niewolników. Starając się to uczynić wpadają w wir walki o tron toczących się w stolicy monarchii – Gasalabadzie. Intrygi na arenie politycznej, knowania zamachowców, mroczna i przerażająca magia to rzeczy, z którymi nasi ulubieńcy będą musieli się zmierzyć podczas swojej podróży. Jakie przygody na nich czekają? Z czym będą musieli się zmierzyć, by uwolnić swoją towarzyszkę i w końcu dotrzeć do celu swojej wędrówki. Czym jest Oko i jaką rolę odegra w tej historii?

Muszę przyznać, że autor nie przestaje mnie zadziwiać. Zazwyczaj pisarze wybierają sobie jeden styl i prowadzą historię w jeden, ustalony wcześniej sposób. Tutaj jednak Richard Schwartz szaleje. Pierwszy tom serii niesamowicie mi się spodobał ze względu na bardzo ograniczoną przestrzeń akcji. Na niewielkiej powierzchni autor stworzył tak rozbudowaną i fantastyczną powieść, że aż trudno było w to uwierzyć. Akcja pędziła w zawrotnym tempie, a całą historia otoczona była aurą tajemnicy. Kolejny tom to powieść drogi. Bohaterowie wyruszają w świat i przeżywają mnóstwo przygód i poznają mnóstwo ciekawych postaci. Mniej tutaj mroku i tajemnicy, więcej motywu przyjaźni i podróży. Trzeci tom natomiast pozwala nam wkroczyć w świat intryg i knowań. Jest wypośrodkowaniem dwóch poprzednich, bo z jednej strony mamy dość dużą powierzchnię akcji, ale jednocześnie wszystko znowu zostaje owiane tajemnicą i niepewnością. Do tego jeszcze dochodzi aspekt politycznych rozgrywek i walki o tron, co dodaje całej historii jeszcze większego smaku. Jak więc łatwo się domyślić, autorowi po raz kolejny udało się mnie zadziwić i zachwycić, co naprawdę zasługuje na duży podziw.

Akcja „Oka pustyni” jest dość stonowana. Nadal dużo się dzieje, ale w porównaniu z poprzednimi częściami, widać znaczny spadek jej dynamiki. Nie stanowi to jednak w żadnym razie minusa powieści. Autor należy bowiem do takich osób, które mogłyby opowiadać godzinami o aktywności życiowej leniwców, a i tak ludzie czytaliby to z zapartym tchem. O leniwcach oczywiście w książce informacji nie najdziecie, w zamian jednak czytelnik ma okazję zagłębić się w świat wykreowany przez pisarza. Poznajemy go z punktu widzenia Havarda, który dzięki swojej wspaniałej zdolności obserwacji, dostarcza nam bardzo ciekawych informacji na temat kultury, zwyczajów i historii pustynnego państwa. Mamy tutaj też mnóstwo opisów, które wspaniale obrazują nam rzeczywistość, w której znaleźli się bohaterowie. Wbrew pozorom jest to bardzo ciekawe.

Richard Shwartz po raz kolejny udowodnił swoim czytelnikom, że ma ogromny talent pisarski, a jego wyobraźnia nie zna granic. Z niecierpliwością czekam więc na jego kolejną powieść i mam nadzieję, że mnie przy niej nie zawiedzie. Natomiast wszystkim wam gorąco polecam „Oko pustyni”, a jeśli jeszcze nie znacie tego cyklu, to zachęcam do zmiany tego stanu rzeczy, bo dawno nie czytałam tak dobrej serii fantasy.

czwartek, 6 czerwca 2019

[113] "Mars room" - Rachel Kushner




Nikt nie chce trafić do więzienia, jednak wielu zastanawia się, jak w rzeczywistości wygląda życie osadzonych tam ludzi. Czy naprawdę jest to aż tak wielka kara? A może tylko nam się wydaje, że warunki panujące w zakładach karnych są tragiczne i nieludzkie? Rachel Kushner w swojej książce „Mars room” pragnie zaprezentować nam odpowiedzi na niektóre z naszych pytań.

Książka jednej z najwybitniejszych amerykańskich pisarek przedstawia niesamowitą historię zza krat więzienia dla kobiet. Jej główną bohaterką staje się Romy Hall. Postać ta zostaje skazana na podwójną karę dożywocia, a na miejsce odbycia kary sąd wybiera żeński zakład karny w Stanville. Kobieta pozostawia za sobą całą przeszłość za sobą. Opuszcza swoje miasto młodości – San Francisco, klub ze striptizem, gdzie przez długi czas zarabiała na życie oraz swoje dziecko – siedmioletniego synka o imieniu Jackson, którym zmuszona została zaopiekować się babcia. Jak kara pozbawienia wolności wpłynie na psychikę kobiety? Czy tęsknota za domem i dzieckiem da się w jakiś sposób stłumić? Co czuje człowiek, mający świadomość tego, że prawdopodobnie już nigdy nie wyjdzie na wolność?

Zaczynając książkę bałam się, że autorka nie ma na temat życia w więzieniu żadnej wiedzy, a jej powieść będzie przesłodzoną historyjką o losie skazanej kobiety. Na szczęście „Mars room” jest zupełnie inny. Po pierwsze to bardzo prawdziwa historia, realnie przedstawiona i z całą pewnością posiadająca co najmniej kilka ziarenek prawdy. Po drugie opowieść została całkowicie pozbawiona lukru. Autorka pokazuje rzeczywistość tak, jak jest naprawdę z całą jej brutalnością i bezwzględnością. Niczego nie upiększa, co bardzo przypadło mi do gustu. Prezentuje wszystkie problemy oraz kłopoty, a także ukazuje normy panujące w zakładach karnych dla kobiet. Nie brakuje tutaj szczegółowych opisów zachowania czy wydarzeń z udziałem więźniarek, dzięki czemu wszystko wydaje się być bardzo realne i daje czytelnikowi wgląd na sytuację osadzonych kobiet.

Akcja toczy się w jednym miejscu, czyli we więzieniu dla kobiet w Stanville. Biorąc to pod uwagę, nachodziła mnie kolejna obawa. Czy autorka będzie w stanie stworzyć historię, która mnie zaciekawi, w tak ograniczonej przestrzeni? Należę do osób, które cenią sobie akcję i często nudzę się, jeśli książka nie jest na nią nastawiona. W „Mars room” bohaterki nie przeżywają przygód, a wydarzenia w jakich biorą udział nie są spektakularne, jednak mimo wszystko przez cały czas nie mogłam się od tej powieści oderwać. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że historii cały czas towarzyszyła nutka tajemniczości. Przejawiała się ona zarówno w drobnostkach, jak i w rzeczach nieco ważniejszych. Na przykład autorka wcale nie spieszy się z tym, by wyjawić czytelnikowi, dlaczego główna bohaterka została skazana na podwójne dożywocie. Przez cały czas można też się zastanawiać, skąd wziął się tytuł powieści i jaką rolę w niej odgrywa klub ze striptizem. Ponadto mamy możliwość poznania myśli więźniarki i tego, w jaki sposób to wszystko na nią wpływa. Troszeczkę brakowało mi tutaj pogłębienia owego aspektu psychologicznego, jednak cieszę się, że był on chociaż poruszony i autorka starała się pokazać zmiany, jakie zachodzą w bohaterce pod wpływem różnych wydarzeń.

„Mars room” to historia, która wydaje się być bardzo realna, przez co bardzo mi przypadła do gustu. Widać, że autorka wie, o czym pisze, a swoje powieści stara się dopracować pod każdym względem. Dzięki niej zyskujemy możliwość wkroczenia w więzienną rzeczywistość i wyobrażenia sobie, jakie warunki panują w zakładach karnych.


wtorek, 4 czerwca 2019

[112] "Przejście" - Justin Cronin




Wampiry to istoty, które dość dawno temu wkradły się do literatury i zadomowiły się w niej na dobre. Różne książki różnie je przedstawiają. W jednych są to bezrozumne, krwiopijne istoty, które zachowują się jak zwierzęta, w drugich są przedstawione jako sadyści, inni zrobili z nich bożyszcza nastolatek. Justin Cronin natomiast postanowił zaprezentować ten gatunek jako broń biologiczną. Dość nietypowe posunięcie, jednak niesamowicie ciekawe. Właśnie to skusiło mnie do sięgnięcia po jego nową powieść „Przejście”, o której mam przyjemność Wam dzisiaj opowiedzieć.

Kolorado, tajna baza armii amerykańskiej – to tam wszystko się zaczęło. Właśnie w tym miejscu zaczęto badania nad rzadkim wirusem wydłużającym życie i zwiększającym siłę fizyczną. Ma on jednak jedną wielką wadę – zmienia ludzi w wampiry. Nie przeraża to jednak naukowców, którzy postanawiają uczynić z nich armię. Jak można się jednak było tego spodziewać, sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli.

Uwielbiam książki postapokaliptyczne. Kreatywność ich autorów czasami mnie powala na kolana, a kiedy indziej przeraża jak diabli. To drugie zdarza się bardzo często pod warunkiem, że powieść jest niesamowicie realna. W przypadku „Przejścia” tak właśnie jest, przez co wizja przyszłości jaką prezentuje nam autor wydaje się wielce prawdopodobna. Szczególnie dla osoby takiej jak ja, siedzącej codziennie w laboratorium. Nie trudno mi więc uwierzyć, że kiedyś ktoś wynajdzie lub znajdzie wirus, przemieniający ludzi w potwory, a inna osoba wykorzysta go, żeby utworzyć własną armię i zyskać władzę. Tło historii w mojej ocenie należy więc do bardzo dobrze wymyślonych i dopracowanych. Jednocześnie świat Cronina zdaje się być niesamowicie oryginalny i pomysłowy.

Również nastrój utrzymany w powieści zasługuje na duże uznanie. Czytelnikowi przez cały czas towarzyszy uczucie niepokoju i zaciekawienia. Książka jest ponadto tajemnicza i pełnia niespodzianek. Do tego autor nie stroni od brutalnych scen i pokazuje rzeczywistość bez przesładzania jej. Krew się leje, ludzie umierają, wojna w pełnej krasie, a wszystko napisane tak, by wywoływać w czytelniku zaciekawienie od samego początku aż do ostatniej strony.

Postacie w powieści wykreowane są naprawdę dobrze. Przede wszystkim wydają się z stworzone z krwi i kości. Ponadto są to bardzo różnorodne osobowości, a z wieloma z nich niejednokrotnie można by się utożsamić.  Poznawanie bohaterów powieści sprawia więc czytelnikowi dużo przyjemności.

Pomysł na fabułę może się wydawać początkowo mało oryginalny. Wirus wywołujący zagładę ludzkości i jedynie garstka ocalałych to coś, co wielokrotnie pojawiało się w literaturze. Jednak Cronin opowiada swoją historię i robi to po swojemu, co sprawia, że jego powieść jest niesamowicie pomysłowa i czyta się ja z rosnącym zaciekawieniem. Czegoś takiego nie znajdziemy w żadnej innej książce, co samo w sobie jest godne podziwu. W dzisiejszych czasach większość powieści jest wtórna, nad czym ubolewam. Zdarzają się jednak perełki i „Przejście” zdecydowanie jest jedną z nich.

Książka Cronina to niezła cegiełka, więc raczej nie jest to nic na jeden wieczór. Jeśli zdecydujecie się więc sięgnąć po tę powieść, przygotujcie się na spędzenie z nią bardzo wielu godzin. Jednak zapewniam, że nie pożałujecie z tego czasu nawet minuty i ani sekundy nie uznacie za straconą. Serdecznie zachęcam Was do zapoznania się z tym tytułem i mam nadzieję, że i Wam się on spodoba.


sobota, 1 czerwca 2019

[111] "Szósty sen" - Bernard Werber




Science fiction ma zasadniczo dwie odsłony. Produkcje z tego gatunku zazwyczaj opowiadają o podróżach kosmicznych, wysokiej technologii i robotach mogących zdominować ludzi lub też dzięki lekkiemu zabarwieniu fantastyką zostają osadzone w dobrze znanym nam świecie. Skupiają się wówczas na ludzkim mózgu i jego niesamowitych zdolnościach, których większość nigdy nie wykorzysta a może nawet się o nich nie dowie. Co do pierwszego rodzaju science fiction – podchodzę do niego z dystansem; drugi mogłabym czystać godzinami i najczęściej jestem przez niego oczarowywana. Dlatego właśnie postanowiłam sięgnąć po książkę „Szósty sen” autorstwa Bernarda Werbera.

Głównym bohaterem książki jest syn Caroline Klein – światowej gwiazdy medycyny snu. Jacques również fascynuje się tą dziedziną nauki i jest jej młodszym adeptem. Prowadzą badania nad snem, stojąc na progu odkrycia jego szóstej fazy, dającej ludziom nieograniczone możliwości. Jednak podczas jednego z eksperymentów coś idzie nie tak i Jacques zaczyna doświadczać dziwnych mar sennych, w których spotyka się z tajemniczym mężczyzną. Jest on starszy od bohatera i twierdzi, że jest nim samym, tyle że pochodzącym z przyszłości. Teraz Jacques stoi przed bardzo trudnym wyborem. Iść za radą mężczyzny, który zdaje się posiadać wiedzę o jego zaginionej matce czy też zignorować go? Jeśli go posłucha, czeka go daleka podróż do innego kraju oraz na skraj swojej własnej umysłowej wytrzymałości. Czy się na to odważy?

Bernard Werber znany jest już jako bestsellerowy autor powieści takich jak „Imperium mrówek” czy „Tanatonauci”. Wcześniej słyszałam o tych pozycjach, jednak jakoś nigdy nie znalazłam czasu, by zapoznać się z twórczością pisarza. Zmieniło się to, gdy pojawiła się kolejna powieść spod jego pióra - "Szósty sen”.

Autor porusza w swojej książce tematykę snu i jego faz. Wątek ten jest ciekawy już sam w sobie. Od wieków naukowcy próbują zrozumieć fenomen snu i jego właściwości na nasz umysł. Fascynujące jest to, jak powstają wszelkie senne mary oraz do czego może przyczynić się choćby nieodpowiedni czas wypoczynku. Osadzenie tego wątku w powieści science fiction gwarantuje więc niepowtarzalność oraz niesamowitą oryginalność pomieszaną z ciekawymi tematami. Powieść tym samym staje się smakowitym kąskiem dla ludzi takich jak ja – zafascynowanych nauką i ludzkim umysłem. Dodatkowym plusem jest to, że świat w „Szóstym snie” nie odbiega zbytnio od tego, jaki znamy. Bohaterowie nie żyją w świecie, gdzie technologia zastępuje praktycznie wszystko, co się da, a postępy naukowe mają miejsce co chwilę. Dzięki temu powieść staje się dużo bardziej realna, co jest dla mnie bardzo atrakcyjne.

Tematy naukowe poruszane w powieściach fantastycznych to bardzo ciekawe czytelnicze doświadczenie, jednak jest nim tylko wtedy, kiedy autorowi uda się utrzymać równowagę między fikcją a nauką. Werber natomiast trochę zaszalał i w pewnych momentach miało się wrażenie, że książka jest wywodem autora na temat snu, a nie opowieścią, gdzie badania nad nim stanowią wątek fabularny. Przez to czytanie momentami stawało się nużące, bo zamiast akcji czytelnik dostawał kolejne retrospekcje i dialogi przypominające debaty naukowe.

Kolejnym minusem powieści jest to, że momentami stawała się mało realistyczna. Wcześniej pisałam, że dzięki osadzeniu historii w świecie nam współczesnym, książka zyskuje na realności. Podtrzymuję to, ale jednocześnie stwierdzam, ze to jedyne działanie autora, by zapewnić swojemu dziełu realizmu. Wdarły się w fabułę absurdalne wydarzenia, które bardzo mocno oddziaływały na to, jak czytelnik postrzega całość. Mianowicie główny bohater dysponował nielimitowanym szczęściem. Wszystko mu wychodziło, rozwiązywał wszelakie problemy, a nawet osiągał rzeczy niemożliwe do osiągnięcia. Strasznie to mnie w tej całej historii irytowało.

Mogłabym przymknąć oko na to, że powieść za bardzo idzie w stronę publikacji naukowej a za mało w kierunku powieści. Tematyka jest na tyle ciekawa, że naprawdę mogłaby uratować tę książkę. Jednak nie lubię, jak autor zapomina, że nawet książka fantastyczna powinna mieć w sobie dozę realności. Podsumowując, gdyby wykonanie było tak samo dobre jak pomysł na fabułę, „Szósty sen” byłby czymś rewelacyjnym. Niestety to pierwsze kule, a przez to całość potyka się i błądzi.