„Rodzina
Monet” to seria, która podbiła bookmedia, a szczególnie książkową stronę
TikToka. Z ciekawości sięgnęłam więc po pierwszy tom, ale muszę przyznać, że
niezbyt przypadł mi on do gustu. Mimo wszystko dostrzegłam w tej serii
potencjał, a osoby, które czytały cykl na Wattpadzie twierdziły, że pozostałe
części są o niebo lepsze. Właśnie z tego względu zdecydowałam się dać tej serii
jeszcze jedną szansę.
Hailie powoli
przyzwyczaja się do sytuacji, w jakiej się znalazła. Próbuje odnaleźć się w
nowej rodzinie, w której jest zdecydowanie za dużo testosteronu. Uczy się
także, jak mądrze korzystać z nazwiska mogącego zarówno wpędzić ją w kłopoty
jak i w odpowiedniej sytuacji ją przed nimi wybronić. Czy dziewczyna po
dramatycznych wydarzeniach, jakie niedawno rozegrały się w jej życiu, w końcu
doświadczy odrobiny spokoju?
W pierwszej
części najbardziej irytowała mnie główna bohaterka i jej zachowanie. Tutaj
widzimy, że dziewczyna powoli przechodzi przemianę. Nie przypomina już
spłoszonego zwierzaczka. Powoli uczy się, jak radzić sobie zarówno z braćmi jak
i nowymi sytuacjami. Czasami nadal zachowuje się jak małe dziecko, zbytnio
przeżywa nieistotne kwestie i dramatyzuje, ale takie sytuacje już nie irytują.
Czytając o jej problemach miałam wrażenie, że słucham młodszej siostry, która
przeżywa swoje nastoletnie dramaty. Nie czułam już zdenerwowania, ale raczej
dziwny rodzaj rozrzewnienia. Przypominały mi się czasy, kiedy miałam naście lat
i pewne problemy były dla mnie niczym koniec świata. Co więcej, niektóre
sytuacje niezmiernie mnie bawiły i często wybuchałam śmiechem. Z perspektywy
dorosłego człowieka były one bardzo zabawne, ale jednocześnie muszę zaznaczyć,
że młody czytelnik pewnie podejdzie do tego inaczej. Dla niego zapewne książka
okaże się dużo bardziej poważna i emocjonalna.
Fabuła książki
moim zdaniem jest dużo ciekawsza niż w pierwszej części. Nadal mam wrażenie, że
opisana jest tutaj codzienność zwykłej nastolatki, ale pojawiają się wątki,
które znacznie urozmaicają życie Hailie. Tę część czytało mi się dużo szybciej
i zdecydowanie była dla mnie o wiele bardziej interesująca. Czasami nawet akcja
mnie zaskoczyła, czego nie mogłam powiedzieć przy pierwszym tomie.
Grupą docelową
powieści jest młodzież i zdecydowanie jako książka młodzieżowa jest ona całkiem
przyjemną lekturą. Dla starszych odbiorców może okazać się nieco banalna. Rozumiem
jednak, dlaczego młodzi czytelnicy tak się nią zachwycają. Gdybym była o kilka
lat młodsza, pewnie byłabym nią zafascynowana. Obecnie jest dla mnie jedynie
przypomnieniem nastoletnich lat. Uświadomiła mi jednak, jak bardzo zmienia się
postrzeganie świata na skutek dojrzewania. Kiedyś przejmowaliśmy się
kartkówkami, niewinnymi pocałunkami, uważaliśmy, że nasze przyjaźnie są na
śmierć i życie. Zmartwienia tamtych lat były dla nas czymś nie do
przeskoczenia, a dopiero jako dorośli uświadamiamy sobie, jak mało wtedy
wiedzieliśmy o życiu. Właśnie z tego względu lubię czasami sięgnąć po coś, co
jest przeznaczone dla młodszych czytelników, Dzięki temu przypominam sobie, jak
to było być cielęciem i nieco łagodniej patrzę na nastolatków w moim otoczeniu.
„Rodzina
Monet” to zdecydowanie seria dla młodszych czytelników i to im głównie ją
polecam. Dorośli odbiorcy mogą się nie odnaleźć w tej historii, jednak myślę,
że również mają szansę ją polubić, jeśli podejdą do niej z odpowiednim
dystansem.
Sara