Kto mnie zna, wie, że kocham fantastykę. Niestety książki z tego gatunku obecnie mało kiedy bywają oryginalne czy opierają się na czymś innym niż paranormalny, tkliwy romans między nadprzyrodzonymi istotami. Tak więc sięgając po „Wieżę” Daniela O’ Malleya, byłam gotowa na kolejną mało zaskakującą powieść fantasy, jakich teraz pełno. Czy takie podejście okazało się słuszne? A może książka wbiła mnie w fotel?
Główna
bohaterka budzi się w parku otoczona nieprzytomnymi ludźmi z lateksowymi
rękawiczkami na dłoniach. Nie ma pojęcia, kim jest ani co się stało, że
znalazła się w takiej sytuacji. Jednak w kieszeni płaszcza odnajduje list,
który napisała do niej… była właścicielka ciała, które obecnie zajmuje ona.
Zdezorientowana kobieta postanawia podążać za instrukcjami, jakie zostały
zawarte na znalezionej kartce. Z biegiem wydarzeń kobieta dowiaduje się, że
jest wysoko postawionym członkiem supertajnej organizacji, zajmującej się
nadnaturalnymi zdarzeniami. Jako jedna z nielicznych posiada też bardzo
interesujące moce. Dodatkowo jakby tego było mało ktoś z organizacji czyha na
jej życie. Kim jest i z czym będzie musiała się zmierzyć? Kto stoi za zamachem
na jej osobę? Czy odnajdzie się w nowej rzeczywistości?