Dziś
przychodzę do Was z recenzją książki, którą przeczytałam tuż po premierze i
byłam święcie przekonana, że już Wam o niej opowiedziałam. Dopiero dziś
przeglądając posty zauważyłam, że o niej zapomniałam, czego nie mogę sobie
wybaczyć, bo powieść zdecydowanie zasługuje na rozgłos i uwagę. Mowa tutaj o
drugim tomie „Czarnego Maga” autorstwa Rachel E. Carter - "Adeptce”.
Ryiah udało
się przetrwać pierwszy rok w Akademii, co samo w sobie stanowi wyzwanie. Jednak
to, co przeszła do tej pory to nic w porównaniu z tym, co ją czeka teraz. Bo
dopiero od tej chwili zaczyna się prawdziwa nauka. Jednak nie tylko ona zaprząta
głowę dziewczyny. Ryiah musi bowiem od tej pory znosić jeszcze bardziej wrogie
zachowanie pewnego nauczyciela oraz wysłuchiwać coraz częstszych zniewag Priscilli.
Na domiar złego jej relacja z Darrenem nie jest ani trochę stała, a ich uczucia
zmieniają się jak w kalejdoskopie – od wrogości po sympatię, a nawet coś
więcej. Ponadto nad państwem wisi widmo wojny, a podczas zajęć życie traci
jeden z uczniów. Co czeka Ryiah i jej przyjaciół?
„Pierwszy rok”
skupiał się na opisie zmagań rekrutów podczas semestrów próbnych. Wielu
czytelników w tym ja myślało zapewne, że taki schemat się utrzyma i kolejne
powieści również będą tyczyć się pojedynczych lat nauki. Autorka postanowiła
nas jednak zaskoczyć i w kontynuacji zawarta opis całej edukacji Ryiah i jej
przyjaciół. Z jednej strony podobało mi się to posunięcie, ponieważ pisarka
skupiła się na najważniejszych rzeczach i nie rozwlekała niepotrzebnie historii
na mnóstwo zbytecznych tomów. Z drugiej jednak miałam świadomość, iż oznacza to
szybszy koniec historii, co wprawiało mnie w lekki smutek. Ponadto czasami
miałam wrażenie, że pewne kwestie zostały potraktowane delikatnie po macoszemu.
Z perspektywy czasu myślę jednak, że jestem zadowolona z takiego zabiegu
autorki.
„Adeptka” ma w
sobie to coś, co miał „Pierwszy rok”. Cała fabuła opiera się na opisie
codziennego życia i trudów związanych z nauką we frakcji bojowej i tylko co
jakiś czas dzieje się coś spektakularnego. Teoretycznie powinno to być nużące,
historia powinna się dłużyć, jednak w praktyce czytelnik świetnie się bawi,
czytając o losach Ryiah. Co więcej, widać, że autorka się rozwija i wprowadza
coraz ciekawsze rzeczy do fabuły, przez co powieść czyta się z zapartym tchem.
Nie jest też moim zdaniem zbytnio przewidywalna. Nieraz zdarzyło mi się co
prawda domyślić się, co się wydarzy, jednak mimo wszystko bardzo często byłam
zaskoczona biegiem wydarzeń.
Relacja Ryiah
i Darrena rozwija się i jest dosyć burzliwa. Dochodzi w pewnym momencie do rozłamu,
przez co w pierwszej chwili ich związek wydał mi się strasznie schematyczny.
Jednak końcówka wynagradza to wszystko czytelnikowi z nawiązką. Liczyłam na to,
że bohaterowie mimo wszystko się zejdą, jednak to w jaki sposób autorka
postanowiła do tego doprowadzić zwalił mnie z nóg. Ostatnie rozdziały powieści
czytałam z zapartym tchem ale i bólem serca, gdyż wiedziałam, że o dalszych
losach pary dowiem się dopiero w kolejnym tomie, którego premiera miała być za
kilka miesięcy.
„Adeptka” jest
zdecydowanie lepszą książką niż „Pierwszy rok”, a on już był dość interesującą
lekturą. Za jej sprawą zakochałam się w tym cyklu jeszcze bardziej i mam
nadzieję, że i Wy się na niego skusicie, szczególnie że już niedługo premierę
ma jego ostatni tom i nie będzie trzeba długo czekać, by dowiedzieć się, jak
cała historia się zakończyła.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Uroboros.
Sara
Interesuje mnie ten cykl. W przyszłości na pewno się na niego skuszę.
OdpowiedzUsuńTe bardzo charakterystyczne okładki prześladują mnie od... co najmniej dwóch lat. I tak trochę podchodzę do nich ostrożnie, ale jednocześnie z jakąś dziwną ciekawością. Teraz narobiłaś mi prawdziwego apetytu, właśnie takiej lektury potrzebuję na te dni w biurze, kiedy kompletnie nic się nie dzieje :)
OdpowiedzUsuńA w ogóle przybijam piąteczkę bo widzę, że mamy bardzo podobny gust :D