Znam niewielu
polskich autorów, których twórczość mnie zadziwiła lub zachwyciła. W tym wąskim
grona zaszczytne miejsce od dawna zajmuje Artur Urbanowicz – niesamowity
pisarz, który potrafi oszukać nawet najbardziej uważnego czytelnika. Jakiś czas
temu miałam przyjemność otrzymać kolejną jego książkę – „Inkuba”. Czy i tym
razem pisarz zabawił się moimi uczuciami i wyprowadził w pole?
W małej wiosce na prowincji o wdzięcznej nazwie Jodoziory zostają znalezione spopielałe zwłoki mieszkającego tam małżeństwa. Wśród lokalnej społeczności miejsce to nie cieszy się dobrą sławą, słynie bowiem ze szczególnego nasilenia przemocy, chorób, zaginięć i samobójstw. Mówi się też o zjawiskach nadprzyrodzonych – niezidentyfikowanym zielonym świetle, odgłosach niewiadomego pochodzenia, a także o nawiedzonym domu. Miejscowi wierzą, że to on rozsyła wokół negatywną energię, która wydobywa z ludzi najgorsze instynkty.
Tajemnicami wioski jakiś czas temu zainteresował się młody dzielnicowy, który wkrótce potem popełnia samobójstwo. Sprawę jego śmierci zaczyna drążyć Vytautas Česnauskis, policjant na wpół litewskiego pochodzenia z komendy miejskiej w Suwałkach. Udaje mu się odkryć, że mroczna historia Jodozior ma swoje korzenie jeszcze w latach siedemdziesiątych. Właśnie w tedy w zapomnianej przez Boga wiosce miała mieszkać kobieta podejrzewana o czary.
„Inkub”
to była miłość od pierwszego wejrzenia. Przecudowna okładka, znajdujące się na
niej znajome nazwisko oraz fakt, że to prawdziwe tomiszcze – to wszystko
wzbudziło we mnie niesamowity entuzjazm i ciekawość. Nic więc dziwnego, że gdy
tylko do mnie dotarła, rzuciłam się na nią. Muszę jednak przyznać, że radość
stopniowo ze mnie ulatywała. Po kilkudziesięciu stronach naszła mnie obawa, że
tym razem autor nie sprosta moim oczekiwaniom. Początek był bowiem bardzo
zwyczajny. Niczym się nie wyróżniał. Jednak nauczona doświadczeniem czytałam
dalej i nie zawiodłam się!
Artur
Urbanowicz to straszny manipulator. Odkryłam to już przy jego poprzednich
powieściach. Potrafi świetnie uśpić w czytelniku czujność. Mami go widmem
zwykłej powieści, niby ciekawej, ale niewyróżniającej się na tle innych, by
później wbić go w fotel. W „Inkubie” nie ma tego wszystkiego, czym zazwyczaj
charakteryzuje się literatura grozy. Nie znajdziemy tutaj hektolitrów przelanej
krwi, potworów z piekła rodem czy niebezpiecznych przygód. Tutaj paradoksalnie atmosferę
niepokoju wprowadza spokój. Klimat powieści tworzą niedopowiedzenia, półprawdy,
fałszywe wskazówki, subtelne i niewyjaśnione zjawiska. To wszystko sprawia, że
powieść nabiera charakteru i podsyca w czytelniku ciekawość. Na dokładkę te
wszystkie niewyjaśnione i czasami przerażające dla bohaterów wydarzenia są
kontrastowane przez piękno Suwalszczyzny. Czy spokojna wieś wśród pięknych obszarów tamtych okolic może stać się areną przerażających wydarzeń? Ano może.
W
powieściach Artura Urbanowicza podoba mi się najbardziej to, że mają one drugie
dno. Autor nie podaje wszystkiego na tacy. Niektóre wątki pozostawia otwarte,
inne zamyka, ale w sposób tak niezrozumiały, że na dobrą sprawę nie wiadomo,
jak należy je interpretować. Robi to jednak w mistrzowski i z góry zaplanowany
sposób, dzięki czemu intryguje tym czytelnika. Składnia go do myślenia i snucia
własnych teorii, wgłębiania się w lekturę i analizowania jej. To naprawdę
wspaniałe uczucie czytać coś takiego.
Kolejnym plusem książki jest to, że jej fabuła dzieje się w dwóch epokach. Jedna historia ma miejsce w latach siedemdziesiątych, druga w czasach współczesnych. Początkowo niewiele je łączy, a jakikolwiek związek między nimi wydaje się przypadkowy. Jednak z biegiem czasu z rosnącym zainteresowaniem obserwujemy, jak oba wątki splatają się ze sobą, znajdują coraz więcej wspólnych mianowników, aż w końcu tworzą doskonałą jedność. Uwielbiam takie zabiegi w książkach z wielu powodów. Po pierwsze daje to czytelnikowi szerszą perspektywę. Może on lepiej zrozumieć poszczególne wydarzenia i postacie. Po drugie łączenie kilku wątków w jedną zawsze jest dla mnie fascynujące, szczególnie gdy pozornie niepasujące do siebie kawałki, nagle tworzą spójną i logiczną układankę. Ponadto dzięki takiemu zabiegowi mamy możliwość poznania obyczajowość lat siedemdziesiątych i porównania jej z tą dzisiejszą. Może nie jest to w pełni wiarygodny obraz, ale ma w sobie dość dużo realizmu.
„Inkub”
to kolejna udana powieść Artura Urbanowicza. Przyznam jednak szczerze, że
początkowo wydawała mi się zwykłą obyczajówką z elementami thrilleru i nie
wiem, czy nie porzuciłabym jej, gdybym nie wiedziała, że autor uwielbia
sprawiać takie wrażenie na początku książki. Bo właśnie tak on działa – usypia czytelnika,
sprawia, że jedyne na co liczy to chwila relaksu z ciekawą historią, aż tu
nagle wszystko obraca się o sto osiemdziesiąt stopni i czytelnik zarywa noc, by
nad ranem siedzieć pogrążony w głębokim szoku i dumać nad tym, co właśnie przeczytał.
Oczywiście autor ponadto nie byłby sobą, gdyby nie dorzucił miażdżącego zakończenia,
które wbija biednego, zmanipulowanego i zszokowanego czytelnika jeszcze głębiej
w fotel.
Gwarantuję,
że „Inkub”, jak na inkuba przystało, zaszydzi z Was, sprawi, że zwątpicie we
własną spostrzegawczość i wyprowadzi daleko w pole, a to wszystko zrobi z
szerokim uśmiechem na ustach. Przygotujcie się także na kilka zarwanych nocy,
bo to tomiszcze ma Wam dużo do opowiedzenia.
Będę niebawem czytać. Jestem właśnie świeżo po lekturze "Grzesznika" autora :)
OdpowiedzUsuńJuż od dawna myślę o sięgnięciu po te pozycję. Twoja opinia jeszcze bardziej mnie do tego przekonuje :)
OdpowiedzUsuńCzytałam o niej wiele dobrego, więc na pewno ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com