Tess Gerritsen
to jedna z najpoczytniejszych autorek thrillerów na świecie, a jej liczne książki
zostały przetłumaczone na ponad dwadzieścia języków. Od dłuższego czasu miałam
więc ochotę sięgnąć po coś jej autorstwa. Okazja ku temu nadarzyła się, kiedy
na rynku wydawniczym pojawiło się wznowienie jednej z jej powieści – „Prawa
krwi”. Jakie wrażenia wywarło na mnie pierwsze spotkanie z pisarką?
Dwadzieścia
lat temu doszło do katastrofy lotniczej amerykańskiego samolotu podczas wojny w
Wietnamie. Rodzinom ofiar powiedziano, że ich bliscy w jej wyniku zginęli.
Willy jednak nie wierzy w śmierć ojca, który był pilotem maszyny. Postanawia
spełnić prośbę umierającej matki i dowiedzieć się prawdy. Rusza do kraju, który
odebrał jej jednego z rodziców i zaczyna zadawać pytania, na które nikt nie
chce udzielić jej odpowiedzi. Zdeterminowana kobieta jest obserwowana i
znajduje się w niebezpieczeństwie, jednak to nie powstrzymuje jej przed
dopięciem swego. Prawda może jednak okazać się bolesna.
Jeżeli mam być
szczera, to nie do końca wiem, co myśleć o tej pozycji. Książka wywołała we
mnie wiele sprzecznych uczuć. Z jednej strony czytało się ją całkiem dobrze i
szybko. Nie męczyłam się i nie zmuszałam do niej. Praktycznie cały czas autorce
udawało się podtrzymać we mnie ciekawość rozwijającą się fabułą, ale niestety
nie rosło ono wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami, raczej utrzymywało się
na stałym poziomie. Po thrillerach światowej sławy autorki spodziewałam się
raczej czegoś bardziej pasjonującego i trzymającego w napięciu.
Ponadto bardzo
często miałam wrażenie, że fabuła ma wiele dziur, a akcja opiera się głównie na
zbiegach okoliczności. To ostatnie szczególnie mnie irytowało. Przykładowo bohaterowie
wpadają w poważne kłopoty i nagle z mroku wyłania się ich wybawiciel. Samo
spotkanie się Willy i Guy’a było przypadkowe. Niby autorka później wytłumaczyła
to i uzasadniła, ale mimo wszystko nadal nosiło ono znamiona zbiegu
okoliczności. Poza tym pewne rzeczy wydały mi się zupełnie pozbawione sensu i
nie do końca rozumiałam motywację poszczególnych bohaterów czy instytucji. Odbierało
to powieści realności, czyli tego, co cenię w książkach najbardziej.
Wiele osób
zarzuca „Prawu krwi”, że to romans z elementami kryminału, a nie prawdziwy
thriller. Ja się nie zgodzę z tym twierdzeniem. Owszem, pojawił się tu dość
wyraźny wątek romantyczny, ale nie dominował on w moim odczuciu fabuły. Nie
miał wpływu na rozgrywające się wydarzenia związane z poszukiwaniami
zaginionego ojca. Moim zdaniem wątek miłosny stanowił tu miły dodatek i duży
plus powieści.
Sami bohaterowie
nie wywołali we mnie jednak zbyt wielu emocji. W ogóle się z nimi nie zżyłam i
ich los był mi zupełnie obojętny. Bardziej przejęłam się drugo- czy
trzecioplanowymi postaciami niż nimi. Nie wiem, z czego to wynikało. Być może
było tu zbyt mało opisów uczuć, przeżyć czy myśli. Miałam wrażenie że nie
czytam o prawdziwych ludziach z krwi i kości, tylko o lalkach. Pod koniec nieco
zaczęło się to zmieniać, ale nastąpiło to zbyt późno, by mogło coś zmienić w
moim nastawieniu do Willy i Guy’a.
Książka jest dobra jako lekka lektura na wieczór lub dwa, jednak szczerze mówiąc spodziewałam się po niej dużo więcej. Być może jestem nią zawiedziona, bo byłam pewna, że tak sławna autorka powali mnie na kolana, a nie zrobiła tego. O dziwo, nie żałuję jednak, że sięgnęłam po tę pozycję i myślę, że nie zniechęciła mnie ona do twórczości autorki i dam Gerritsen jeszcze jedną szansę.
Za książkę
dziękuję Harper Collins.
Sara
Twórczość tej autorki wciąż jeszcze przede mną. Jednak od wielu zagorzałych fanów jej twórczości słyszałam, że pisze świetne thrillery medyczne, natomiast inne powieści kryminalne, zwłaszcza te z wątkami obyczajowymi wypadają dużo gorzej u niej.
OdpowiedzUsuńWażne, że czyta się ją z zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuń