Miłość
to coś, co bardzo trudno wytłumaczyć. To niesamowita więź między ludźmi, która
pojawia się niespodziewanie i wbrew ich woli. Każdy powinien mieć do niej
prawo, jednak niektórzy ignorują ten fakt w imię większego dobra. Tak właśnie
postąpili rodzice księżniczki Lii, aranżując jej małżeństwo z księciem
sąsiedniego królestwa. Dziewczyna jednak miała zupełnie inne plany na
przyszłość.
Przygotowania
do ślubu zmierzają ku końcowi. W końcu nadchodzi dzień, na który tak wielu
czekał. Książe Jaxson i księżniczka Arabella mają stanąć na ślubnym kobiercu i
zawrzeć małżeństwo, będące najmocniejszym z możliwych sojuszy. Wszystko jednak
bierze w łeb, gdy przyszła panna młoda zamiast do powozu wsiada na konia i wraz
z przyjaciółką ucieka na złamanie karku z rodzinnego miasta. Ich celem jest
niewielka mieścina, gdzie urodziła się towarzyszka księżniczki. Tam bowiem mają
nadzieję odnaleźć dla siebie nowy dom. Muszą być jednak bardzo ostrożne. Ich
śladem wyrusza nie tylko królewska pogoń, lecz także dwóch samotnych jeźdźców.
Jednym z nich jest porzucony książę, drugim zabójca wysłany przez kraj będący
wrogiem obu królestw. Który z nich znajdzie ją pierwszy? Co się stanie, kiedy
księżniczka spotka ich obu? Co ich ze sobą połączy?
Szczerze mówiąc, byłam sceptycznie nastawiona do tej książki. Po przeczytaniu jej opisu już na samym początku uznałam, że zawiera dużo schematów. Aranżowane małżeństwo, trójkąt miłosny, ucieczka? To już było. Tyle tylko, że ta książka ma ponad pięćset stron. To dało mi do myślenia, bo chyba przez tyle kartek nie można powielać ciągle tych samym motywów literackich, prawda? Kierując się tym tokiem rozumowania (i bądźmy szczerzy – popularnością i reklamą książki), postanowiłam dać jej szansę. Byłam przygotowana zarówno na świetną powieść fantasy, jak i bzdurny romans paranormalny. Co dostałam? Coś zupełnie innego.
„Fałszywy
pocałunek” reklamowany jest jako powieść fantastyczna, jednak tak naprawdę
jedynym magicznym elementem tutaj jest wątpliwy dar księżniczki i spekulacje na
jego temat. Większość, w tym sama zainteresowana, jest pewna, że on w ogóle nie
istnieje. Jednak co jakiś czas zaczyna się on pojawiać i ma bardziej formę
przeczucia a nie magicznej zdolności. Trochę mnie to zawiodło, bo wolę
opowieści przesiąknięte magią, jednak nie było to coś, co uprzykrzyło mi
czytanie.
Książka
Mary E. Pearson nie jest więc według mnie oszołamiającym fantasy. Czym więc bym
ją nazwała? To ciężkie pytanie. Początkowo wydawało mi się, że powieścią
przygodową, potem jednak bardziej przypominała mi obyczajówkę, by w końcu
ponownie stać się tym, czym była na początku. Wszystko wynika z ukształtowania
akcji. Niby przez całą książkę coś się działo, jednak środek był o wiele bardziej
stonowany niż reszta. Na początku jesteśmy świadkami ucieczki Lii i Pauline
oraz ich podróży do nowego domu. Później jednak przez kilkadziesiąt stron snuje
się opowieść o ich życiu w niewielkiej mieścinie. Niby nie jest to nudne, bo
jak wspomniałam wcześniej, coś się ciągle dzieje, jednak zdecydowanie bardzo
stonowane. Jednak później akcja znowu nabiera tempa i z każdą stroną robi się
coraz ciekawiej. Jedyne do czego mogłabym się więc przyczepić to fakt, że
autorka niepotrzebnie ciągnie czasami fabułę i ją rozwleka, zamiast iść dalej.
Moje
największe obawy co do tej książki dotyczyły tego, że akcja zostanie zdominowana
przez trójkąt miłosny. Na szczęście wcale tak nie jest. Uczucia między
bohaterami są ważne, jednak prócz tego dzieje się wokół mnóstwo innych,
ciekawszych rzeczy. Akurat w tej kwestii autorce udało się więc wszystko
zrównoważyć. Pojawia się jednak problem schematyczności. Wielu się pewnie ze
mną zgodzi, że trójkąty miłosne raczej się już przejadły i nie stanowią niczego
oryginalnego. Jednak tutaj ten wątek ma bardzo ciekawy charakter, bowiem bohaterka
od samego początku wie, czego chce (nie jest rozchwianą emocjonalnie
histeryczką), a zabójca i książę przeważnie nie zachowują się jak zakochane
szczeniaki walczące o uwagę księżniczki. Wszystko jest tu niesamowicie wyważone
i realne, co naprawdę mnie zaskoczyło i bardzo u mnie zaplusowało. Jest jednak
pewien mankament, który nieco psuje moje pozytywne odczucia, co do realizacji
wątku miłosnego. Mianowicie nie mam pojęcia, kiedy bohaterowie zaczęli się do
siebie zbliżać. Autorka zrobiła bowiem tak duży przeskok, że w pewnym momencie
zastanawiałam się, czy na pewno czegoś nie pominęłam. Bohaterowie niby
zachowują się wobec siebie normalnie, niczym kelnerka a gość gospody, aż tu
nagle ona ma do niego pretensje, że ten wysyła jej od dłuższego czasu sprzeczne
sygnały. I niby autorka dodała po chwili kilka słów wyjaśnień, dlaczego
dziewczyna tak uważa, jednak bardzo przypominało to drogę na skróty i niezbyt
mi się podobało. Miałam wrażenie, że pisarka opowiada i opowiada o życiu
Arabelli w gospodzie, aż tu nagle przypomina sobie, że powinna budować relacje
między nią a jednym z mężczyzn i ni z gruszki ni z pietruszki nagle postanawia
ich do siebie zbliżyć, dodając kilka słów o tym, że od dłuższego czasu coś się
między nimi działo. Szkoda tylko, że czytelnik tego „czegoś” w ogóle wcześniej
nie dostaje.
Muszę
jednak przyznać, że mimo wykorzystywania w swojej historii schematycznych
motywów Mary E. Pearson potrafi zaskoczyć czytelnika. Czytając opis, byłam
pewna, że autorka poprowadzi książkę tak, że nie będzie wiadomo który z
mężczyzn jest zabójcą a który księciem. Bardzo się więc zawiodłam, kiedy autorka
podała nam jak na dłoni tożsamość obu z nich. Jednak później bardzo zdziwiłam
się, gdy prawda wyszła na jaw i okazało się, że pisarka mnie oszukała. Przez
cały czas źle przypasowywałam mężczyzn i na końcu okazało się, że pisarka wcale
nie podała nam rozwiązania na samym początku. Niełatwo jest mnie w takich
rzeczach zmylić, ale Pearson się to udało, więc jestem pełna podziwu dla niej.
Ciężko
mi ocenić całość sprawiedliwie. Książka na pewno pozytywnie mnie zaskoczyła, bo
przygotowałam się na coś gorszego. Poza tym czytało się ją bardzo lekko i
opowieść wciągała do tego stopnia, że mimo nierównej dynamiki akcji, ani przez
chwilę się nie nudziłam. Czegoś jednak mi tutaj brakowało. Niemniej cykl
zapowiada się ciekawie i na pewno sięgnę niedługo po kontynuację.
Można powiedzieć, ze to taki miszmasz różnych gatunków xD
OdpowiedzUsuńDokładnie, szkoda tylko że było tu tak mało fantasy, a książka reklamowana jest jako właśnie fantasy xD
UsuńTo nie pierwszy i nie ostatni taki przypadek xD
UsuńPo takiej recenzji nie ma innego wyjścia jak przeczytać samemu:)
OdpowiedzUsuń