„Rzeka zaklęta” to jedna z tych powieści, które wywołują w czytelniku ambiwalentne uczucia. Z jednej strony byłam tą książką oczarowana, z drugiej wydawało mi się, że czegoś w niej brakuje. Bardzo długo starałam się uporządkować myśli i ustalić, czy książka bardziej mi się podobała czy też nie, dlatego dopiero teraz przychodzę z jej recenzją, mimo że czytałam ją już jakiś czas temu.
Wyspę Cadence rządzi się swoimi prawami. Zamieszkujący ją ludzie nie lubią obcych. Jack Tamerlaine nie jest obcy, bowiem urodził się na tej wyspie, jednak mimo wszystko, kiedy wraca na nią po dekadzie nieobecności, nie czuje się wcale jakby tam kiedykolwiek należał. Myśli o szybkim powrocie, jednak pewne zmiany jakie zaszły na wyspie oraz niecodzienne okoliczności, każą mu zostać dłużej niż planował. Dowiaduje się, że z wyspy zaczynają znikać małe dziewczynki, a jego talent do grania magicznych pieśni może pomóc je odszukać.
Naprawdę nie
wiem, co myśleć o tej książce. Czytało mi się ją bardzo przyjemnie i szybko,
jednak jednocześnie nie miałam problemu, by odłożyć ją na później. Sama
historia fascynowała mnie i ciekawiła, ale jednocześnie nie była aż tak
porywająca jak się spodziewałam. Powieść ma niesamowitą moc hipnotyzowania
czytelnika. Nieważne o czym jest, jak dobrze została napisana – chcemy ją
poznać. W swoim życiu trafiłam jedynie na kilka takich historii i nadal nie
wiem, co myśleć o większości z nich.
Rebecca Ross
stworzyła niesamowicie klimatyczną opowieść. Uwielbiam książka zawierające w
sobie mitologię, jednak jak dotąd nie przypominam sobie, żebym trafiła na
jakąkolwiek skrywającą w sobie celtyckie wierzenia. Cadence to wyspa
niezaprzeczalnie magiczna, jednak w taki naturalny, niewymuszony sposób. Tutaj
rządzą przede wszystkim duchy, a magię można wpleść w zwykłe rzemiosło takie
jak granie na instrumencie czy wytwarzanie broni. Dzięki temu zwykłe
przedmioty, a nawet piosenka mogą mieć niesamowite możliwości. Bardzo mi się to
podobało, ponieważ wcześniej nie spotkałam się ze światem stworzonym na takich
podwalinach. Ponadto sposób w jaki autorka o tym wszystkim opowiadała był
doprawdy magiczny. Brakowało mi jednak pewnego zagłębienia się w szczegóły. Miałam
wrażenie, że cała ta historia otacza mnie, napiera na mnie, ale nie chce we
mnie wniknąć. Chciałabym też wiedzieć, w jakich czasach dzieje się ta opowieść.
Z jednej strony miałam wrażenie, że poza wyspą mamy świat jaki doskonale znamy,
z drugiej obecnie nikt nie szkoli na uniwersytecie bardów.
W książce
znajdziemy wątek romantyczny, który według mnie był naprawdę świetnie
poprowadzony. Rozwijał się w bardzo leniwym, ale dzięki temu naturalnym tempie.
Pasował do spokojnej aury powieści. Ponadto był ważny, ale nie najważniejszy.
Stanowił filar fabuły, ale jej nie dominował, co także bardzo mi się spodobało.
Sama historia
okazała się interesująca i pełna zagadek, tajemnic. Potrafiła nawet czasami
zaskoczyć. Autorka niewątpliwie ma talent do snucia opowieści, które wydają się
być legendami z dawnych czasów. Przyjemnie się to czyta, jednak mimo wszystko
czegoś mi w tej historii brakowało, ale sama nie umiem określić czego. Miała
intrygującą fabułę, niesamowity klimat, niejednoznacznych bohaterów, a mimo
wszystko wywołała we mnie mieszane uczucia. Niewątpliwie jednak sięgnę po
kolejny tom, by dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterów i może wtedy
wyrobię sobie bardziej jednoznaczną opinię o tej serii.
Za książkę
dziękuję Wydawnictwu You&YA.
Sara
Zagadki i tajemnice to coś, co bardzo bardzo lubię. Jestem na tak.
OdpowiedzUsuń