środa, 19 sierpnia 2020

[275] "Zaginiona flota. Nieulękły" - Jack Campbell

 


Dawno nie czytałam żadnej książki science fiction, a od jakiegoś czasu miałam na takową ochotę. Dlatego bardzo ucieszyłam się, że w moje ręce trafiło wznowienie pierwszego tomu „Zaginionej floty” autorstwa Jacka Campbella. „Nieulękły” okazał się bardzo ciekawą, choć dość nietypową pozycją. Spodziewałam się kosmicznych bitew na miarę Gwiezdnych Wojen, a dostałam coś o wiele bardziej stonowanego, ale i tak niesamowitego.

John Geary budzi się po stuletniej hibernacji na statku flagowym floty Sojuszu, która właśnie prowadzi bitwę z wrogiem. Okazuje się, że mężczyzna spędził ostatnie stulecie w kapsule ratowniczej. Kiedy dochodzi do siebie, dowiaduje się, iż stał się legendą i inspiracją dla kolejnych pokoleń. Brał bowiem udział w pierwszej bitwie wojny ciągnącej się od wieku. Wówczas wykazał się niesamowitą odwagą i poświęceniem, zdołał ocalić inne statki i załogę, sam jednak zginął, a przynajmniej tak myślano, do czasu aż flota nie napotkała dryfującą w przestrzeni kapsułę z Black Jackiem. Kilka godzin później zostaje zmuszony do przyjęcia stanowiska głównodowodzącego floty i podjęcia próby uratowania jej przed niechybną zagładą. Od jego powodzenia zależą losy wojny. Na pokładzie statku ma bowiem klucz, który da Sojuszowi przewagę nad wrogiem. Musi więc za wszelką cenę dostarczyć go do sektorów zaprzyjaźnionych państw.

Jeżeli mam być szczera, to po przeczytaniu „Nieulękłego” byłam zaskoczona tym, jak bardzo mi się spodobał. Powieść znacząco różni się bowiem od innych książek z tego gatunku. Przede wszystkim nie jest nastawiona na szybką, brawurową akcję pełną zwrotów i zawirowań. Powiedziałbym, że jest raczej spokojna. Flota sojuszu tygodniami leci w kosmosie i nie napotyka żadnych przeciwników, a gdy już w końcu wrogie armie się zetkną, ich starcie nie jest tak spektakularne jak mogłoby się wydawać. Statki kosmiczne nie latają tu z prędkością światła wokół siebie niczym w Gwiezdnych Wojnach. Każdy ruch jest obliczony i przekalkulowany. Bardzo duży nacisk autor kładzie na realność i techniczne szczegóły, które większości pisarzy science fiction ulatują. Starcie wrogich flot można oglądać nie przez szybę w statku, lecz na monitorach, których transmisja opóźniona jest o kilka minut z uwagi na wielką odległość, jaka dzieli poszczególne okręty. Mamy więc możliwość obserwowania bitwy z innej strony. Bardziej skupiona jest na taktyce, strategii niż działaniu i szalenie mi się to podobało.

Geary zna zupełnie inną rzeczywistość wojenną niż ludzie służący obecnie pod jego rozkazami. Sto lat temu nikt nie śmiał złamać prawa wojennego, nie wykonać polecenia dowódcy czy kwestionować je. Bitwy rozgrywane były strategicznie a nie heroicznie. Flota obecnie przypomina jednak plac zabaw, gdzie każdy robi, co mu się podoba. Black Jack musi więc przede wszystkim zmienić niezdyscyplinowaną jednostkę w zorganizowaną strukturę, co nie będzie proste. Jednak muszę przyznać, że jego próby są fascynujące i uświadamiają czytelnikowi, jak ważna na polu bitwy jest zimna krew, wykonywanie rozkazów co do joty i przede wszystkim strategia. Ponadto obserwujemy, w jaki sposób dowódca powinien w pewien sposób manipulować swoimi podwładnymi. Geary wie, co i kiedy powiedzieć, by podnieść czy utrzymać morale. Potrafi wyrazić niezadowolenie z działań oficera czy załogi statku w taki sposób, by nie ucierpiała jego duma lub wręcz przeciwnie, kiedy wymaga tego sytuacja.

Sama postać głównodowodzącego floty została niesamowicie wykreowana. Black Jack to legenda, która nie wiele ma wspólnego z prawdziwym Gearym. Mężczyzna nie czuje się bohaterem. Zrobił jedynie to, co do niego należało. Nie poświęcił się z dobrego serce, a z poczucia obowiązku. Teraz musi walczyć z obrazem, jaki przez wiek stał się jego wyobrażeniem. Część załogi patrzy przez niego z uwielbieniem i bezgranicznym zaufaniem, inni podchodzą do niego z dystansem a nawet wrogością. Takie postawy nie pomagają w kierowaniu flotą. Ponadto Geary od nowa musi uczyć się technicznych rzeczy, gdyż przez stulecie broń i okręty zostały w dużym stopniu udoskonalone. Zmieniła się też etykieta. Przykładowo nikt już nie salutuje, a odprawy zamieniono na wirtualne spotkania. Na dodatek John musi walczyć z osłabionym przez hibernacje ciałem oraz umysłem, który wypiera fakt, że bitwa, która w jego odczuciu rozegrała się tydzień wcześniej, tak naprawdę miała miejsca sto lat temu. To wszystko składa się w niesamowitą całość i tworzy Black Jacka, który ponownie ma szansę stać się bohaterem.

„Nieulękły” to bardzo dobra książka, którą nie da się szybko zapomnieć. Przyjemnością śledziłam losy floty i jej głównodowodzącego. Z niecierpliwością oczekuję kontynuacji i mam nadzieję, że okaże się tak samo dobra jak pierwszy tom.



Za książkę dziękuję Wydawnictwu Fabryka Słów.

Sara

5 komentarzy:

  1. Czasami w tego typu książce, wartka akcja nie jest aż tak potrzebna. Interesujący tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne zdjęcie! :) Książka wydaje się być interesująca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Książki z gatunku science-fiction to zupełnie nie moje klimaty czytelnicze, dlatego tym razem sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie techniczne szczegóły pewnie tylko by znudziły, ale to na pewno też przydaje realności. Sci-fi to nie mój gatunek. Wolę bardziej przyziemne pozycje. Ale zdjęcie jest genialne! To w symulatorze lotów? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Raczej nie jest to tematyka książki dla mnie, ale podsyłam link znajomemu który się tym fassynuje

    OdpowiedzUsuń