poniedziałek, 30 września 2019

[154] "Jezioro ciszy" - Anne Bishop




Zdecydowana większość fanów fantastyki doskonale zna nazwisko Anne Bishop. Pisarka zasłynęła już jakiś czas temu wieloma fenomenalnymi seriami, które oczarowały miliony czytelników na całym świecie. Niedawno premierę miała kolejna jej książka, która ponownie otworzyła czytelnikom drzwi do świata wykreowanego w cyklu „Inni”. Czy „Jezioro ciszy” okazało się tak samo dobre jak seria, do której nawiązuje?

Vicki DeVine w ramach ugody rozwodowej staje się właścicielką starego ośrodka nad Jeziorem Ciszy. Znajduje się ono w miasteczku, gdzie ludzkie prawa nie zawsze obowiązują. Kobieta ma nadzieję odnaleźć w nim jednak spokój i szansę na nowe życie. Niestety jej marzenia legną w gruzach, gdy jej zmiennokształtna współlokatorka – Aggie Wrona znajduje ciało martwego mężczyzny. Mimo że wszystkie dowody wskazują na to, że zabił go ktoś, kto nie jest człowiekiem, śledczy robią wszystko, by obarczyć tą zbrodnią Vicki. Kobieta nie daje się jednak zastraszyć i wraz ze swoimi przyjaciółmi stara się rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa.

Z twórczością Anne Bishop miałam już przyjemność zapoznać się kilka miesięcy temu przy okazji ukazania się pierwszego tomu jej nowej serii – „Filarów świata”. To właśnie ta powieść sprawiła, że zakochałam się w twórczości autorki i postanowiłam poznać pozostałe jej dzieła. Niestety nie miałam jeszcze okazji sięgnąć po „Innych”, jednak gdy tylko dowiedziałam się, że „Jezioro ciszy” to powieść niezależna od wspomnianego cyklu, natychmiast zapragnęłam ją przeczytać. Czy rzeczywiście można zacząć tę książkę bez znajomości właściwej serii? Okazuje się, że tak. Przyznam szczerze, że obawiałam się tego, że autorka bardzo mało uwagi poświeci temu, by zaprezentować nowemu czytelnikowi świat, który zdążyła już wykreować w poprzednich częściach. Na szczęście okazało się, że Anne Bishop stanęła na wysokości zadania. Tylko czasami miało się wrażenie, że autorka trochę się zapomina, ale mimo wszystko cała lektura okazała się rzeczywiście zupełnie nową historią bez znaczących powiązań.

Inni to pradawne istoty, które za nic mają sobie rodzaj ludzki. Są okrutne, pozbawione skrupułów, a ludzi traktują czasami na równi z innymi zwierzętami. Bardzo mi się taka kreacja tych postaci podobała. Bishop postanowiła zrobić z nich mroczne istoty i trzymała się tego przez cały czas. Nie wykreowała cukierkowych potworów, które potworami są tylko z nazwy. Nie zrobiła z nich przystojniaków będącymi twardzielami skrywającymi delikatne wnętrze, w których podkochiwałyby się nastolatki. Wampiry są tutaj wampirami, wilkołaki wilkołakami, a reszta istot jest jeszcze gorsza od nich. Nie znaczy to jednak, że między Innymi a ludźmi nie może pojawić się nić porozumienia. Jednak mimo wszystko prawie każdy przedstawiciel tej rasy uważał się za lepszego od człowieka, nawet jeżeli wprost tego nie mówił. Dawali oni bowiem bardzo często mniej lub bardziej subtelne wskazówki, że ludzie tak naprawdę nie są niczym więcej jak zwierzętami.

Uwielbiam książki, które są połączeniem różnych gatunków. „Jezioro ciszy” właśnie do takowych się zalicza. Łączy w sobie bowiem zarówno fantasy jak i kryminał, co może nie jest oryginalnym połączeniem, ale w wykonaniu Anne Bishop zdecydowanie mistrzowskim. Autorka potrafi bowiem poprowadzić akcję tak, by cały czas trzymać czytelnika w napięciu i zaciekawieniu. Jej historia może zaczyna się zwyczajnie i nie zapowiada niczego nadzwyczajnego, ale z biegiem czasu rozwija się i staje coraz bardziej tajemnicza i skomplikowana, co powoduje u czytelnika niewysłowioną potrzebę zarwania nocki lub dwóch.

„Jezioro ciszy” to powieść, która jeszcze bardziej podsyciła moją miłość do autorki. Gdy tylko znajdę chwilę wolnego czasu, z całą pewnością sięgnę przede wszystkim po cykl „Innych” oraz inne powieści pisarki.

sobota, 28 września 2019

[153] ''Moc" - Anna Lewicka






Po tę trylogię sięgałam z dużym dystansem i to z kilku powodów. Z pewnością nie przepadam za książkami, które mają kilka części, bo jeśli mi się spodobają to długo przeżywam to, że muszę czekać na kolejny tom (a czasem nawet kilka lat jak to jest w przypadku ,,Pieśni Lodu i Ognia"). Nie jestem też fanką fantastyki, ale tolerują ją jeśli po prostu jest wpleciona do fabuły, gdzie nie wszystko jest wytworem wyobraźni autora, w której również pojawiają się normalni ludzie, świat i rzeczy, które znam. To właśnie sprawiło, że dałam szansę trylogii ,,Mocy i szału", ale też urzekły mnie słowiańskie klimaty, bo naprawdę się z nimi utożsamiam.


Sówka postanawia, że za wszelką cenę musi odnaleźć zaginioną siostrę Igę i sprowadzić ją do domu, aby wszystko było jak kiedyś. Wie jednak, że obecny stan jej siostry jest wynikiem działania tajemniczych sił, które będzie trudno pokonać. Ona jednak ma plan, w którym pomaga jej Gustav, starając się wspierać Sówkę, ale też działać. Oboje podejmują decyzję o wyjeździe w Bieszczady, a później na mroźną Islandię, jednocześnie nie spodziewając się, że zmierzają prosto w zastawioną na nich pułapkę. Komu uda się wygrać tę wojnę? Kto ucierpi najbardziej?

Nigdy nie interesowałam się raczej legendami i nie wchodziłam w całą wiedzę związaną z folklorem, bo nie miałam takiej chęci. Jednak nie zaprzeczę, że trochę mnie to intryguje, zwłaszcza po przeczytaniu tej trylogii. Nie mam pojęcia, czy autorka koloryzowała, czy opowiadała o czymś, co słyszała lub czytała. Nie ma dla mnie to znaczenia, bo dla mnie całość jest logiczna i pasuje do siebie, a to najważniejsze. Chociaż na końcu tej książki pojawia się kilka stron informacji o użytych symbolach, a właściwie runach.

wtorek, 17 września 2019

[152] [PRZEDPREMIEROWO] ‘’Kasztanowy ludzik” - Soren Sveistrup




Gdy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach wydawnictwa, zainteresowała mnie, ale nie było to jakieś ogromne zauroczenie. Jednak dostając przesyłkę, kompletnie zwariowałam! Okazało się, że wraz z książką dostałam również pudełeczko, a w nim kasztanowego ludzika. Domyśliłam się, że tytuł tej książki nie jest przypadkowy, że naprawdę opisuje on jej treść i nie mogłam się doczekać aż zacznę ją czytać. Wiadomo, że najważniejsze jest wnętrze i fajna okładka oraz dobra promocja wydawnictwa, mogą pomóc wypromować książkę, ale po przeczytaniu czytelnik oceni ją za emocje, a nie działania marketingowe. Jak więc ja ją oceniam? O tym niżej.

W Kopenhadze dochodzi do serii zagadkowych morderstw, a zabójca przy ofiarach zostawia kasztanowe ludziki. Policja próbuje rozwikłać zagadkę i wpada na trop, który prowadzi ich do sprawy sprzed roku. Wtedy właśnie zaginęła córka minister spraw społecznych i do tej pory nie została odnaleziona, ale pewny mężczyzna przyznał się do jej zabójstwa, jednak nie wyznał, gdzie schował ciało. Czy trop ten okaże się pomocny? Kto tak naprawdę stoi za morderstwami i dlaczego to robi? Co znaczą kasztanowe ludziki?

Do książki tej podchodziłam z wielką ekscytacją, bo jednak ciekawa przesyłka od wydawnictwa zrobiła swoje i uznałam, że skoro tak bardzo się starają, to powieść ta musi być naprawdę dobra! Wiecie, czasem mając takie oczekiwania, natrafiamy na rozczarowanie. Tym razem na szczęście tak nie było, chociaż podczas czytania miałam lepsze i gorsze chwile.
Powieść ta intryguje od pierwszych stron i z pewnością od razu można się w nią wciągnąć. Autor nie buduje powoli napięcia, on rzuca nas na głęboką wodę i później zaczyna wyjaśniać, o co w ogóle chodzi. Naprawdę mnie zaciekawił, więc początkowo kompletnie nie potrafiłam się oderwać od tej powieści. Chciałam zobaczyć jak rozwinie się sytuacja, ale też poznać jej bohaterów.

sobota, 7 września 2019

[151] "Ostatni rozkaz" - Timothy Zahn




Jestem wielkim fanem ,,Gwiezdnych wojen” więc niech nie dziwi Was, czemu postanowiłem wybrać książkę ,,Ostatni rozkaz”, którą napisał Timothy Zahn, a wydało wydawnictwo Uroboros. Wspomniany tytuł to już trzecia i ostatnia część trylogii Thrawna. Powieść tak jak żadna inna idealnie wpasowuje się w klimat ,,Gwiezdnych wojen”, a także pozostaje wierna do samego końca stylowi i artyzmowi zaprezentowanym nam w ,,Nowej nadziei”.

Wielkim plusem tej powieści jest pojawienie się dobrze już nam znanych i docenianych postaci tego uniwersum. Możemy znów przeżywać maleńkie kłótnie i przyciski pomiędzy Leią a Hanem, którzy zostaną rodzicami. Wyruszamy w niezwykła podróż z Lukiem i Marą Jade. Nasi bohaterowie muszą ocalić Nową Republikę przed podwójnym zagrożeniem. Z jednej strony mamy admirała Thrawna, który po zdobyciu Katańskiej Floty staję się coraz potężniejszy i planuje atak na Nową Republikę. Z drugiej strony mamy mistrza jedi Joruus C’baoth. Szalony rycerz mianował się Nowym Imperatorem i planuje przejąć władzę nad galaktyką.  Mara i Luke wpadają w pułapkę zastawioną przez Joruus’a C’baoth, przez którą każdy z nich musi zmierzyć się ze swoimi słabościami, przeszłością, a także strachem. Czy im się uda? Musicie przekonać się sami.

     Powieść ta ma pełno niezwykłych i ekscytujących zwrotów akcji. Nie mogło więc w niej zabraknąć lubianych przez większość fanów walk na miecze świetlne czy też bitew kosmicznych. Czytając ich opisy, mamy wrażenie jakbyśmy oglądali kolejną część ,,Gwiezdnych wojen”, co jest wielkim plusem. Wymieniając zalety książki, należy również wspomnieć o wspaniałej i nietuzinkowej postaci jaką jest admirał Thrawn. To jak potrafi przewidzieć każdy ruch przeciwnika czy też idealnie zaplanować bitwę jest godne podziwu. Niejednokrotnie zaskakuje nas swoimi decyzjami i wrodzoną ,,wrednością”. Może to właśnie, dlatego należał do nielicznych nieludzi będącym  na wysokim stopniu w Imperium. Czy uda mu się pokonać Nową Republikę i przejąć władzę w galaktyce? Tego dowiecie się po przeczytaniu książki.

,,Ostatni rozkaz” jest idealnym zwieńczeniem całej trylogii. Można by rzec: szkoda, że to tylko trzy książki. Autor należy bowiem do tych nielicznych według mnie, którzy naprawdę rozumieją, na czym polegają ,,Gwiezdne wojny” oraz potrafiących idealnie wpasować swoją powieść w ich klimat. Cała trylogia jest pisana pod każdego fana. Starzy bohaterowie ciągle się rozwijają, nowo wprowadzeni  są świetnie przedstawieni i nadają tempo akcji. Mam wrażenie, że takie postaci jak Thrawn czy Mara Jade zostaną już na zawsze w sercach każdego fana ,,Star Wars”. Wierzę również, że ta ostatnia zostanie wreszcie wprowadzona do nowego kanonu, bo na to zasługuje.

Do minusów tej książki należy zakończenie wątku admirała. Miałem nadzieję, że taką postać czeka trochę inny los, albo chociaż lepszy koniec, który niestety jak dla mnie jest zbyt banalny dla Thrawna. Kolejną wadą są zbyt długie opisy niektórych jakby się wydawało niepotrzebnych momentów w książce, np. poród Lei, przypominający mi nieco jakąś rozprawę filozoficzną. Dodatkowo niektóre rozdziały mogą nudzić czytelnika zbyt powolnym tempem akcji.

,,Ostatni rozkaz” trafia do serca każdego fana ,,Gwiezdnych wojen”. Jest to powieść, która zostanie przy mnie na dłużej, a cała trylogia może być wzorem do kręcenia nowych filmów. Chętnie zobaczył bym na ekranie admirała Thrawna i jego zaskakujące bitwy. Szkoda tylko, że książka ta należy do legend, bo właśnie takich postaci brakuje mi w nowym kanonie. Podsumowując: polecam tą książkę każdemu czytelnikowi.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Uroboros.

Michał

    

[150] ‘’Emigracja” – Malcolm XD





Przyznam się szczerze, że nie mam pojęcia, kim jest Malcolm, a raczej nie wiedziałam o tym, gdy podejmowałam się recenzji tej książki. To jednak nie przeszkodziło mi, aby chcieć ją poznać, ponieważ uwielbiam tego typu historie. Czasem mam ochotę sięgnąć po powieść, która na pierwszy rzut oka wydaje się kompletnie bezwartościowa i nie warta uwagi. Jednak należę do osób, które są fanami ,,Pokolenia Ikea” i chętnie poznają historie zwane w Internecie ,,pastami”. Nie jestem sztywniarą, która docenia tylko ,,poważną” literaturę, bo pośmiać się każdy lubi, a jestem jeszcze młoda i świat wirtualny odgrywa w moim życiu ogromną rolę. Byłam jednak ciekawa jak taką chaotyczną i raczej kiepsko napisaną historyjkę można przerobić w całą książkę.


Nie chcę streszczać tu informacji o tym, kim jest Malcolm, ponieważ zapewne większość osób czytająca tę recenzję wie to lepiej ode mnie, a i można samemu przeczytać to w Internecie w razie pytań i wątpliwości. Skupię się tu głównie na książce i wszystkich aspektach z nią związanych. Opowiada ona o młodym człowieku, który przed rozpoczęciem studiów chce sobie zarobić trochę pieniędzy, aby móc utrzymać się w dużym mieście. Wraz z kolegą postanawia wyjechać do Anglii, która jest popularnym kierunkiem imigracji Polaków. Jest światkiem zdarzeń absurdalnych, a wszystko zaczyna się już podczas podróży, opisuje zachowania rodaków, ale także przedstawicieli innych narodowości. Książka ta bez cenzury opowiada o sprawach, które są normalne, naturalne i dzieją się wokół nas.

Powiem tak, książka ta z pewnością nie jest dla wszystkich. To wszystko zależy od tego, co tolerujecie w powieściach, bo już słyszałam głosy, że wydawanie czegoś tego pokroju, to po prostu marnowanie papieru i pieniędzy. Osobiście widzę to całkowicie inaczej. W końcu nie musimy kupować czegoś, co tak naprawdę z góry źle oceniamy, a to, że ktoś postanowił to wydać, to już nie nasza sprawa. Osobiście cieszę się, że trafiłam na ,,Emigrację”, bo ostatnio brakowało mi chyba rozluźnienia. Przyrzekam wam, że śmiałam się jak nawiedzona przez większość tej książki.

[149] ‘’Polowanie na grzyby” – Zofia Leszczyńska-Niziołek





Nie jestem wielką fanką grzybów, ponieważ chyba zbyt bardzo się ich boję. Nie jestem znawcą, więc nie potrafię ocenić, czy coś, co kupiłam na bazarze rzeczywiście jest dobre i nie umrę od tego. W końcu, co rok, w sezonie na grzyby, pojawia się sporo informacji o osobach, które się zatruły, ponieważ zjadły, coś czego nie powinny. Dlatego jestem za tym, aby ciągle się edukować i sięgać po przeróżne atlasy, aby mieć pewność, że nie zrobimy krzywdy sobie ani nikomu z rodziny.

Książka ta robi dobre pierwsze wrażenie. Z pewnością jest świetnie i solidnie wydana, ponieważ jej oprawa jest gruba, a strony śliskie i o dobrej gramaturze, dzięki czemu całość po prostu dobrze wygląda. Jest ona trochę ciężka, ale nie przeszkadza mi to w sumie, bo chcąc mieć dobrą jakość i sporo informacji, trzeba się liczyć z tym, że książka będzie obszerna.

Nie jest to typowy atlas, bo autorka opowiada sporo od siebie, dzięki czemu forma jest odrobinę luźniejsza. Podoba mi się to, że na początku pojawia się trochę podstawowych informacji, które są ważne i trzeba je zapamiętać, aby w ogóle mieć jakiekolwiek pojęcie o grzybach. To wiedza dość podstawowa, ale fajnie ujęta i zawarta w jednym miejscu.

Trochę przeszkadza mi to, że część tekstu jest napisana małą czcionką i ogólnie jest zbity, lekko dziwnie ułożony na stronie. To mi utrudniało czytanie, bo jednak dla mnie, osobie, która ma małe problemy ze wzrokiem, przejrzystość jest niezwykle istotna.

czwartek, 5 września 2019

[148] ‘’Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr” – Frances Maynard





Lubię sięgać po książki, których bohaterowie są wyjątkowi, więc to naturalne, że zainteresowałam się powieścią ,,Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr”. Do tej pory poznałam już kilka historii, które skupiały się na autyzmie i to w różnym jego wydaniu. To też nauczyło mnie, że choroba ta ma jedną nazwę, ale objawia się na różne sposoby. Każda osoba mająca autyzm, jest inna. Niektórzy lepiej współistnieją ze światem, inni gorzej. Dużo też zależy od rodziców, ponieważ cierpliwość jest niezwykle ważna i trzeba dołożyć starania, aby poznać swoje dziecko oraz jego zachowanie. Tym razem miałam okazję poznać troszkę inną historię, byłam jej niesamowicie ciekawa, ale… pojawiły się pewne problemy. O tym jednak w dalszej części recenzji.

Elvira jest już dorosłą kobietą, ale ciągle żyje pod kloszem rodziców, którzy boją się, że nie poradzi sobie w życiu. Ma ona bowiem autyzm. Nadchodzi jednak dzień, że Elvira musi się usamodzielnić, ponieważ jej ojciec umiera, a matka dostaje udaru i już nie może jej we wszystkim wyręczać. Kobieta opracowuje system, który pomaga jej żyć w świecie normalnych ludzi i nie odstawać od nich na każdym kroku. Samotność pozwala jej odkrywać również tajemnice rodzinne, które do tej porty były przed nią ukrywane.

Kompletnie nie mogłam się wkręcić w tę książkę, ale nie chciałam się zniechęcać, bo początki często są trudne. Z bólem muszę przyznać, że powieść ta nie porwała mnie kompletnie. Nie oczekiwałam od niej fajerwerków, ale przygotowałam się na interesującą lekturę, która przynajmniej mnie zaciekawi. Okazało się jednak, że książka mimo ciekawej tematyki, była po prostu nudna.

[147] ‘’Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Narodziny faszyzmu oczami zwykłych ludzi” – Julia Boyd





Większość osób nie ma pojęcia, że przed epoką Hitlera, Niemcy mogły być, a nawet były normalnym krajem – wesołym, interesującym pod względem turystycznym i tak dalej. Trzecia Rzesza rodziła się na oczach nie tylko mieszkańców Niemiec, ale także osób, które tam przyjeżdżały z różnych powodów. Państwo to nie wyróżniało się na tle innych, ale do czasu. W końcu w pewnym momencie na horyzoncie pojawił się nowy przywódca, którego początkowo nikt nie doceniał i nie wierzył, że może dojść do władzy. To było błędem, za który zapłacił cały świat.

Byłam bardzo ciekawa tej książki, bo nie ukrywam, że wszelkie tematy związane z wojną, są dla mnie interesujące. Często trafiam na naprawdę ciekawe pozycje, ale niektóre też są kompletną klapą. Pojawiają się również także książki ciekawe, chociaż trudne w odbiorze i przysparzające mi sporo problemów. ,,Wakacje w Trzeciej Rzeszy” chyba należy do tej ostatniej kategorii. Chodzi o to, że musiałam spędzić przy niej więcej czasu niż przy standardowej książce. Nie dało się jej czytać na jednym tchu, bo po dłuższym czasie po prostu nie mogłam się skupić i wszystkie informacje mi uciekały zamiast trafiać do głowy. Jak dla mnie to chyba tego było zbyt wiele na raz i nie nadążałam z analizowaniem.

Książka ta nie jest głupia ani nudna, ponieważ znajduje się w niej całkiem sporo ciekawych informacji i historii. Trochę mnie jednak przerosła i nie do końca wiem, dlaczego tak się stało. Na pewno jest to pozycja dla osób, które orientują się w historii i wiedzą sporo na temat sytuacji politycznej Niemiec w tamtych czasach. Autorka śmiało porusza się w tym obrębie i nie zawraca sobie głowy, aby wyjaśnić czytelnikowi dlaczego stało się tak, a nie inaczej albo dlaczego jakaś osoba postąpiła w określony sposób. Raczej zakłada, że czytelnik posiada tę wiedzę. Śmiało operuje przeróżnymi terminami, nazwami i wprowadza naprawdę całą masę nazwisk, co dla mnie było utrapieniem, ponieważ strasznie ciężko zapamiętać mi polskie, a co dopiero zagraniczne.

[146] "Vice versa" - Milena Wójtowicz





Milena Wójtowicz już od jakiegoś czasu jest mi dobrze znana i jej książki niezmiennie wzbudzają moje zainteresowanie. Autorka ma bardzo specyficzny styl i poczucie humoru, przez co jej książki czyta się niesamowicie szybko i przyjemnie. Z przyjemnością sięgnęłam więc po jej kolejną powieść – „Vice versa”. Jakie są moje wrażenia z lektury?

Złożenie podpisu przez Żanetę Wawrzyniak na umowie szkoleniowej z PS Business Consulting niewiele różni się od podpisania cyrografu z diabłem. Prócz studiów i pracy bohaterka otrzymuje bowiem także dwójkę mentorów – Sabinę i Piotra – którzy bynajmniej nie są normalni. To nie jest jednak jej jedyne zmartwienie, bowiem w pobliżu Brzegu dochodzi do dziwnych rzeczy. Roi się tu od przeróżnych istot, takich jak szamani, wilkołaki, mityczny stwór potrzebujący ratunku czy łowcy potworów. Co czeka na nieostrożnych nienormatywnych?

Jak już we wstępie wspomniałam, książki Mileny Wójtowicz czyta się niesamowicie szybko za sprawą bardzo lekkiego i przyjemnego pióra pisarki. Jej powieści idealnie nadają się więc na zbliżające się jesienne wieczory z kocykiem i kubkiem ciepłego kakao. „Vice versa” tak jak „Postscriptum” należy raczej do powieści, które mają czytelnika rozluźnić i rozbawić. Nie znajdziemy tutaj skomplikowanego, mrocznego świata czy intryg ani heroicznych wojowników, których uwielbiają starzy pożeracze fantastyki. W zamian otrzymamy zupełny miszmasz gatunkowy zawierający nie tylko elementy urban fantasy, ale także nieco z kryminału, paranormalnego romansu oraz powieści obyczajowej czy też komedii. Właśnie takie połączenie sprawie, że powieść staje się jedyna w swoim rodzaju i bardzo oryginalna.

W „Vice versa” ponownie spotykamy się z dobrze już nam postaciami. Przede wszystkim pojawiają się uwielbiani przez czytelników Sabina i Piotr. Jednak do ich nienormatywnego duetu dołącza trzecia osoba – Żaneta. Ją także możemy kojarzyć z pierwszej części historii, jednak tam odgrywała raczej marginalną rolę i niezbyt zapadała ona czytelnikowi w pamięć. W tym tomie jednak dostała dużo więcej przestrzeni fabularnej, przez co możemy ją dużo lepiej poznać i pokochać tak samo mocno jak jej mentorów. Dziewczyna jest żywiołowa i energiczna, czym wprowadza ożywienie do fabuły i nadaje powieści dynamiczności. Na dodatek jest niesamowicie zabawna, czym wnosi jeszcze więcej humoru do książki. Chyba nie sposób jej nie polubić.

W drugiej części swojej serii autorka postanowiła nieco rozwinąć swój świat i wprowadziła do niego nowe istoty. Dzięki temu czytelnik może spotkać się z najprawdziwszą watahą wilkołaków, szamankę zajmującą się ośrodkiem wypoczynkowym oraz rodzinę łowców potworów. Wszyscy oni przedstawieni są w nieco krzywym zwierciadle i całkowicie odbiegali od mojego wyobrażenia tych istot, co dodatkowo nadało historii oryginalności. Lubię, gdy autorzy odchodzą w swoich książkach od schematów i nadają swoim postacią nowe cechy.

Jak już wcześniej wspomniałam, książki Mileny Wójtowicz nastawione są na rozbawienie czytelnika i zapewnienie mu chwili relaksu z książką. Co prawda autorka próbowała wpleć do swojej historii nieco mroku i tajemnic za sprawą wątku kryminalnego pojawiającego się na kartach jej powieści, ale szczerze mówiąc, nie wyszło jej to najlepiej. W ogóle sam ten wątek był taki nijaki i wydawał się wciśnięty na siłę, co nie za bardzo mi się spodobało.

„Vive versa” to dość udana kontynuacja. Gdybym miała porównać te dwie powieści, nie wiem, którą uznałabym za lepszą. Obie mają swoje mocne i słabsze strony, ale „Postscriptum” chyba zaciekawiło mnie odrobinę mniej niż jego kontynuacja. Niemniej serdecznie zachęcam Was, żebyście sięgnęli po ten cykl i sami przekonali się, czy warto poznać kilku nienormatywnych osobników.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Jaguar.


SARA

[145] "Żelazny kruk. Szalony mag" - Rafał Dębski




„Żelazny kruk” to powieść, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Dała mi także nadzieję na to, że i polska literatura fantasy ma szansę się wybić. Książka okazała się bowiem niesamowicie dopracowana, wciągająca i niebanalna. Z wielką przyjemnością sięgnęłam więc po jej kontynuację. Czy i tym razem się nie zawiodłam?

Evach nie poddaje się i za wszelką cenę chce znaleźć gniazdo Żelaznego Kruka. Nie jest to jednak zadanie ani łatwe, ani bezpieczne. Na szczęście nie jest sam i za swoich towarzyszy ma specyficzne osoby. Nadal oczywiście podróżuje z nim Grzywa, który postanawia nie opuszczać przyjaciela, nawet jeśli Trup nie depcze mu już po piętach. Evach zyskuje także nowych towarzyszy niedoli, a są to: katowski mistrz, bardzo tajemnicza dziewczyna oraz brat samego księcia Berwen. Pierwszym etapem ich planu jest odnalezienie Szalonego Maga, który być może wskaże im drogę do Żelaznego Kruka. Jednak czy mężczyzna będzie skory do pomocy?

Polskich autorów czytam stosunkowo często, chociaż musze przyznać, że do większości naszych rodzimych pisarzy podchodzę z rezerwą. Nie uważam ich w żaden sposób za gorszych niż zagranicznych, ani za mniej kreatywnych. Dzieje się tak ze względu na to, że zazwyczaj ich styl i język w ogóle mnie nie przekonują. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale niestety teksty przetłumaczone z innego języka dużo lepiej mi się czyta niż te oryginalnie napisane po polsku. Jednak dużo jest pisarzy, których twórczość pod tym względem mi odpowiada i jednym z nich jest właśnie Rafał Dębski.

Bohaterowie powieści, których znamy z pierwszego tomu, nie wiele zmienili się od wydarzeń, które miały w nim miejsce. Troszeczkę mnie to zasmuciło, bo bardzo lubię czytać o tym, jak dane sytuacje wpłynęły na psychikę i osobowość bohaterów. Niestety w „Szalonym magu” tego nie znalazłam. Poznajemy natomiast nowych bohaterów, którzy dużo wnoszą do całej historii. Są oni chyba jeszcze bardziej ciekawi niż ci pierwsi. Cechuje ich bowiem duża tajemniczość. Nie od razu poznajemy wszystkie ich sekrety, co bardzo mi się podobało. Niestety mimo wszystko, jak to często w literaturze dla młodszej młodzieży bywa, postacie są nieco uproszczone i mało skomplikowane. Autor dzieli je na tych dobrych i tych złych, co nieco odbiera im uroku. Jednak jeśli nie przeszkadza Wam taka kreacja postaci to pewnie nawet nie zwrócicie na ten szczegół uwagi podczas czytania powieści.

Powieść ma specyficzny klimat. Czuć nim aurę tajemniczości, zew przygody oraz nutkę magii.
Ponadto czas powieści bardzo przypomina średniowiecze, co bardzo mi się podobało, bo uwielbiam, gdy autorzy osadzają swoją historię w podobnym okresie historycznym. Ponadto pojawia się tutaj motyw drużyny i włóczęgi. Znajdziemy tu więc wiele z literatury drogi, noce pod gołym niebem, rozmowy przy ognisku i długie wędrówki. Do tego mamy drużynę niesamowitych osobowości, która łączy siły, by osiągnąć wspólny cel. Może wszystko to wydaje się mało  oryginalne, ale ja uwielbiam tego typu książki i chyba nigdy mi się nie znudzą.

„Szalony mag” to powieść skierowana do młodszej młodzieży, ale myślę, że każdy lubiący fantastykę będzie się przy niej dobrze bawił. Może nie ma tu mnóstw intryg, skomplikowanych bohaterów czy oryginalnego konceptu, ale i tak jest to przyjemna lektura na jeden lub dwa wieczory. Z niecierpliwością czekam więc na więcej książek tegoż autora.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Jaguar.
SARA

poniedziałek, 2 września 2019

[144] "Almanach Zaklinacza" - Taran Matharu




Niedawno miałam przyjemność zapoznać się z twórczością znanego brytyjskiego pisarza – Tarana Matharu. Seria „Zaklinacz” jego autorstwa podbiła serca tysiąca czytelników, w tym także i moje. Z wielką przyjemnością sięgnęłam więc po kolejną opowieść związaną z cyklem, a jest to „Almanach Zaklinacza”.



Zaklinacz to osoba potrafiąca przyzywać demony prosto z czeluści Eteru, okiełznać je i nawiązać z nimi emocjonalną więź. „Almanach Zaklinacza” opowiada historię Jamesa Bakera. Mężczyzna stał się autorem słynnego dziennika, z którego wiedzę i inspirację czerpał Fletcher – jeden z głównych bohaterów serii. Jego pamiętnik jest pełen niesamowitych przygód, a ponadto zawiera całe kompendium informacji o historii magii, krainy, demonach czy zaklęciach, którymi posługiwali się magowie Hominum.

Zazwyczaj nie lubię dodatków do serii, szczególnie gdy są kompendiami wiedzy na temat rzeczywistości wykreowanej przez autora. Są to bowiem zazwyczaj niepotrzebne pozycje, stworzone w nudny sposób tak, by przypominały na przykład encyklopedię czy księgę zaklęć. Jednak akurat na „Almanacha Zaklinacza” postanowiłam się skusić. Duży wpływ na to miał fakt, że nie jest on napisany jak typowe kompendium wiedzy. Ma on bowiem formę dziennika, w którym przede wszystkim zaprezentowane są przygody jego autora – Jamesa Bakera. Informacje na temat świata, demonów, historii i zaklęć są w tym wszystkim sprytnie poupychane, dzięki czemu nie mamy wrażenia, że czytamy encyklopedię czy podręcznik. Jest to o wiele lepsza farma niż te proponowane nam przez innych pisarzy i właśnie dlatego, chętnie po tę pozycję sięgnęłam.

„Almanach Zaklinacza” to nie jest obowiązkowa pozycja dla fanów Tarana Matharu, ale warto ją mieć w swojej kolekcji. Dzięki niej mamy okazję lepiej poznać rzeczywistość wykreowaną przez autora. Wszystkie zaklęcia czy demony zostały opisane z ogromną dokładnością, a na dodatek w pozycji tej znajdziemy dużo ilustracji, które pozwolą nam lepiej wyobrazić sobie poszczególne rzeczy. Ponadto w książce zawarto wiele informacji, które zostały pominięte w cyklu lub potraktowane w nim po macoszemu. Jest to kolejny plus pozycji, bo z reguły w dodatkach większość wiedzy jest po prostu zaczerpnięte z właściwej serii. W przypadku „Almanacha Zaklinacza” są pewne powtórzenia, ale wiele rzeczy zostało przedstawione tu po raz pierwszy, co niesamowicie mi się podobało.

Dużym plusem pozycji jest też to, że można ją traktować jako osobną powieść. Osoby, które nie czytały cyklu bez problemu odnajdą się w tej książce i może nie będą miały z jej czytania tyle przyjemności, co fani autora, ale na pewno nie będą narzekać na nudę. Dodatek silnie powiązany jest z całą serią, ale nie ma tutaj bezpośrednich powiązań fabularnych, przez co pozycja staje się bardziej uniwersalna, co jest ogromny plusem.

„Almanach Zaklinacza” to jeden z najlepiej napisanych dodatków do serii, jakie miałam okazję czytać. Może nie był niezbędny i konieczny, ale także nie miałam wrażenie, że autor wpycha go nam na siłę i tworzy coś tylko po to, żeby seria dłużej się utrzymała. Ponadto książka jest bardzo ładnie wydana. Ma twardą oprawę i przyciągającą wzrok okładkę, przywodzącą na myśl prawdziwy dziennik. Jeżeli więc macie ochotę na przedłużenie sobie przygody z „Zaklinaczem”, polecam zapoznać się z tą pozycją.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

Sara