„Berło ziemi”
zapowiadało się naprawdę fenomenalnie. Od samego początku zostałam
zaintrygowana okładką, która w mojej ocenie jest przecudna, oraz opisem obiecującym
wspaniałą przygodę w fantastycznym świcie. Miałam więc wobec niej bardzo duże
oczekiwania – czy słusznie?
Shalia
urodziła się na pustyni i tam miała nadzieję pozostać po kres swoich dni. Los
postanowił jednak pokrzyżować jej plany. By położyć kres wieloletniej wojnie z
sąsiadującym królestwem, dziewczyna zgadza się wyjść za króla – Calixa. Wraz z
nim udaje się do stolicy, by od tej pory bezradnie przyglądać się poczynaniom
swojego męża, którego życiowym celem jest zniszczenie Żywiołów. Czy uda mu się zrealizować
swój plan? Czy Shalii uda się ukryć przed nim swoją prawdziwą naturę?
Jeśli mam być
szczera, to oczekiwałam po tej książce dużo więcej niż dostałam. „Berło ziemi”
nie jest złą powieścią, ale posiada bardzo mało cech, które wyróżniałoby je na
tle innych pozycji z tego gatunku. Gaughen podąża drogą utartych schematów;
zakazana magia, dziewczyna obdarzona mocą, niebezpieczny romans – to wszystko
już było i nie jest niczym odkrywczym. Na dodatek nie zostaje to przedstawione
w żaden oryginalny sposób. To sprawia, że książka jest dość przewidywalna.
Zaskoczyła mnie zaledwie parę razy i to w mało spektakularny sposób. Muszę
jednak przyznać, że czytało się ją dość szybko i cały czas udało jej się podtrzymać
moje zainteresowanie. Nie było momentu, w którym miałam ochotę ją odłożyć i już
więcej do niej nie wrócić.
Na uwagę zasługuje
jednak kreacja bohaterów. Szczególnie Calix wyróżnia się oryginalną kreacją.
Początkowo wydaje się miłym, troskliwym mężczyzną, jednak po pewnym czasie
zarówno czytelnicy jak i bohaterka odkrywają jego prawdziwą naturę. Król nienawidzi
sprzeciwu, bywa okrutny, brutalny i bezwzględny. Nie jest to jednak typowy
bohater romansów – drań z wielkim sercem, który zmienia się dla swojej księżniczki.
Calix nie liczy się z nikim i z niczym. Nie jest w stanie się zmienić, bo jego
serce bije jedynie dzięki nienawiści i chęci zemsty. Podobało mi się, że autorka
wykreowała go na prawdziwy czarny charakter i nawet ślub z Shalią nie był w
stanie go zmienić. Co więcej pisarka obdarzyła go przeszłością, która wyjaśnia
jego zachowanie w teraźniejszości, co dodatkowo dodało postaci realizmu i
wyrazu.
Przyzwyczaiłam
się, że główne bohaterki powieści fantasy to silne heroski o wielkim sprycie,
odwadze i determinacji. Shalia taka nie jest, a przynajmniej nie w oczywisty
sposób. Przez większość książki wydawała się strasznie nijaka, bezbarwna.
Ulegała królowi we wszystkim, chowała się w kąt i nie wychylała się zbytnio.
Później, stopniowo, zachodziła w niej przemiana. Stała się bardziej zdecydowana,
odważna, ale i rozsądna. Prowadziła cichą walkę z władcą i mimo że często
napotykała mur z jego strony, czasami udało jej się postawić na swoim.
Jest jednak
coś w tej powieści, co mocno we mnie uderzyło. Wiele razy słyszałam i czytałam
o kobietach w nieszczęśliwych związkach czy o dawnej pozycji żon władców i
arystokracji. Pierwszy raz jednak w pełni zrozumiałam, co to znaczy. Calix nie
liczył się ze zdaniem Shalii. Miała być dekoracją, która zgadza się z nim we
wszystkim i nigdy mu się nie sprzeciwia. Kobieta nie mogła liczyć na niczyją
pomoc – służba, rodzina męża, straż oni wszyscy odwracali oczy i udawali, że
niczego nie widzą ni słyszą. Dziewczyna była zdana jedynie na siebie i tak
naprawdę niewiele mogła zmienić, by poprawić swoją sytuację. Najbardziej
przerażające jest jednak to, że takie związki kiedyś były powszechne i zdarzają
się nawet dziś. Wiele kobiet żyje w toksycznych relacjach z partnerami, bojąc
się ich zostawić. Mężczyźni robią im pranie mózgu, zastraszają, odbierają chęci
do walki. To smutne i straszne.
„Berło ziemi”
to dobrze napisana książka, ale liczyłam na wiele więcej. Nie żałuję jednak, że
poświęciłam czas tej powieści, bo dobrze mi się ją czytało. Niemniej mam
nadzieję, że autorka w następnej części da mi więcej powodów do zachwytu i
stworzy coś bardziej oryginalnego i dynamicznego.
Za książkę dziękuję
Wydawnictwu Uroboros.
Sara