Strony

czwartek, 25 lipca 2019

[128] "First last look" - Bianca Iosivoni




„Dla wielbicieli książek Mony Kasten i Laury Kneidl. Romantyczna i pikantna!” – taki napis widnieje w opisie książki Bianci Iosivoni zatytułowanej „First last look”. Zazwyczaj sceptycznie podchodzę do takich zapewnień, gdyż często jest to jedynie tani chwyt marketingowy, ale tym razem wydawnictwu udało się mnie nim przekonać. Wszystko przez to, że kocham twórczość Mony Kasten i w oczekiwaniu na jej kolejną powieść, miałam ochotę przeczytać coś podobnego. Czy książka spełniła moje oczekiwania?



Emercy Lance pragnie anonimowości. Uciekła z domu jak najdalej, aż do Wirginii Zachodniej, gdzie podjęła studia. Właśnie tam chce rozpocząć życie na nowo: bez plotek, wytykania palcami i znaczących spojrzeń. Jednak już pierwszego dnia dziewczyna daje się ponieść swojemu porywczemu temperamentowi i wpada w kłopoty. Wszystko przez to, że w wyniku błędu systemu dostała pokój z najbardziej denerwującym chłopakiem na świecie. To jednak nie koniec jej zmartwień. Jej współlokator ma bowiem przyjaciela, który wydaje się wprost idealnym kandydatem na chłopaka – miły, uczynny, zabawny, a na dodatek przystojny. Emercy nienawidzi tego typu. Jednak jej serce ma inne zdanie na ten temat i na widok chłopaka zaczyna wariować.

Muszę przyznać, że powieść Bianci Iosiconi ma naprawdę bardzo dużo wspólnego z twórczością Mony Kasten. Nie chodzi mi tu jednak o podobną fabułę czy identycznych bohaterów. Bardziej mam tu na myśli styl pisarek. Obie piszą lekko i plastycznie, co sprawia, że czytanie ich powieści staje się czystą przyjemnością. Ponadto obie potrafią przedstawić swoje postaci w bardzo realny sposób. Nie zarzucają bohaterów nieszczęściami, co często zdarza się autorom powieści młodzieżowych. Owszem, oboje nie mają w życiu lekko, ale ich los przypomina los tysiąca różnych nastolatków z problemami. To bardzo mi się podobało, gdyż miałam cały czas wrażenie, że czytam o prawdziwych ludziach i nie byłam przytłoczona ich piętrzącymi się kłopotami. Ponadto Biancia Iosiconi wprowadziła w swoją powieść bardzo dużo humoru, co jeszcze bardziej mnie zachwyciło.

Jak wspomniałam wcześniej, bohaterowie nie mają lekko, jednak jednocześnie nie borykają się z milionem przeróżnych nieszczęść. Emercy na przykład przeżyła w ostatniej klasie liceum horror. Przez swojego chłopaka straciła szacunek najbliższych przyjaciół, zaczęto jej ubliżać i ją dręczyć. Nic więc dziwnego, że na studia wybrała Wirginię Zachodnią, oddaloną od jej rodzinnego domu o kilkaset kilometrów. Dziewczyna przez swoją przeszłość ma problemy z zaufaniem, czemu nie sposób się nie dziwić. Zdradził ją „idealny chłopak” a znajomi zamiast ją wesprzeć, odwrócili się od niej. Niełatwo więc nie patrzeć na nowych ludzi podejrzliwie i nie bać im się cokolwiek powiedzieć. Emercy jest jednak silną młodą kobietą, która się nie załamuje i idzie dalej. Podziwiam ją za jej siłę. Niewielu po czymś takim umiałoby się podnieść i maszerować z podniesioną głową. Lance to potrafiła. Natomiast Dylan od dawna ma problemy rodzinne, które doprowadziły do tego, że w praktyce opiekowała się nim starsza sąsiadka, a nie jego rodzice. Teraz jako już dorosły chłopak chce się jej za to odwdzięczyć. Opiekuje się nią w ośrodku dla osób chorych, studiuje i jednocześnie pracuje, by się utrzymać, oraz odłożyć pieniądze na leki, na które nie starcza emerytura starszej pani. Ponadto Dylan to człowiek, który pomoże wszystkim, nawet jeśli o to nie proszą. Niestety przez swoją uczynność często zbiera baty, ale się tym nie przejmuje. To naprawdę cudowny bohater. Zazwyczaj w powieściach młodzieżowych mamy do czynienia z bad boyami, ale nie tym razem, co stanowiło bardzo miłe zaskoczenie.

Zarówno Dylan jak i Emercy to bohaterowie z charakterem i nigdy się nie poddający. Dziewczyna z uwagi na to, że „grzeczny chłopak” ją skrzywdził, nie chce się wiązać z nikim, kto wydaje się miły. A Dylan nie tylko się taki wydaje, ale właśnie ten epitet najlepiej go obrazuje. I ze wszystkich sił próbuje udowodnić to swojej koleżance. Ponadto oboje uwielbiają robić psikusy, w wyniku czego naprzemiennie sobie je robią, czym doprowadzają swoich przyjaciół i czytelników śmiechu.

Książka napisana jest więc bardzo dobrze, jednak pomimo realizmu postaci zabrakło tutaj realizmu fabuły. Pojawiły się bowiem pewne naciągnięcia, które bardzo rzucają się w oczy, aczkolwiek nie odbierają radości z czytania. Pierwszym z nich jest to, że autorka napisała, iż od Emercy za sprawą głupiego nagrania odwrócili się wszyscy i to dosłownie. Nie tylko koledzy z klasy czy szkoły uważali ją za puszczalską, ale także całe miasto. Nie sądzę, żeby nawet w małym miasteczku każdy o czymś takim usłyszał i na ten temat plotkował przez cały rok. Jeśli już to raczej po kilku dniach straciliby tym zainteresowanie i nikt nie wytykał dziewczyny palcami. Tutaj jednak wyraźnie podkreślone zostało, że tylko rodzina pomogła Emercy stanąć na nogi, co wydaje mi się mocno naciągane. Drugą sprawą jest sam fakt umieszczenia dziewczyny w pokoju z chłopakiem i niemożliwość zmiany. Sama jestem studentką i wiem, jak szybko ludzie odpadają lub odchodzą ze studiów. Bardzo dużo rezygnuje wówczas z akademika i można na ich miejsce przyjąć kolejne osoby. Tutaj przez cały semestr nie zwolniło się ani jedno, by móc rozdzielić kłócącą się parę. To wydawało się co najmniej dziwne.

Mimo wszystko uważam, że „First last look” jest warte przeczytania i serdecznie Wam je polecam. Świetnie nada się na letnie wieczory, kiedy nabędziemy ochotę na przyjemną lekturę.

Za powieść dziękuję Wydawnictwu Jaguar.
SARA

środa, 24 lipca 2019

[127] "Cień" - Adrianne Strickland/ Michael Miller




Ostatnimi czasy bardzo zaprzyjaźniłam się z literaturą science fiction. Coraz częściej sięgam po książki w tej tematyce i prawie zawsze zostaje przez nie pozytywnie zaskoczona. Tym razem w moje ręce trafił „Cień” Adrianne Strickland oraz Michaela Millera. Czy ta powieść okazała się ciekawą przygoda czy też odgrzewanym kotletem?



Alaxaku to dość biedna planeta na peryferiach będąca na raczej niskim poziomie rozwoju technologicznego. Mieszka na niej Qole Uvgamut – najlepsza poławiaczka cienia. Dziewczyna  wiedzie w miarę spokojne życie wśród sobie podobnych do czasu, aż do załogi statku dołącza tajemniczy Nev. Nikt nawet nie podejrzewa, że jest on dziedzicem arystokratycznego rodu, którego zadaniem jest zdobycie zaufania Qole i przekonanie jej do udziału w badaniach nad cieniem. Jednak nie tylko on i jego najbliżsi będą chcieli zdobyć Alaxakankę. Rywalizujący ród także pragnie ją uchwycić. Poławiaczka postanawia jednak dołączyć do Neva i zgadza się na udział w badaniach. Niestety intencje Dracortów wcale nie są tak czyste, jak mogłyby się wydawać. Nev będzie musiał więc zdecydować: ocalić niewinną dziewczynę czy być lojalnym wobec swojej rodziny.

„Cień” to powieść bardzo dynamiczna, jeśli chodzi o akcję. Już kilkanaście pierwszych stron uświadamia czytelnikowi, że nie będzie się nudził przy lekturze. Fabuła pełna jest ciekawych wydarzeń, zwrotów akcji oraz intryg. Ponadto przez większość czasu towarzyszy czytelnikowi klimat tajemnicy, który jedynie podsyca jego ciekawość. Pod tym względem powieść jest bardzo dobrze poprowadzona i dopracowana. Niestety cała otoczka nie do końca mnie do siebie przekonała. Autorzy w moim odczuciu za mało czasu poświęcili kreacji świata przedstawionego. Zbyt mało informacji o nim otrzymujemy, przez co nie do końca możemy się wczuć w klimat całej powieści. Niby dostajemy podstawowe i ważne informacje, co pozwala nam sobie stworzyć własny obraz opisywanej rzeczywistości, jednak dla kogoś takiego jak ja, ceniącego sobie szczegóły, było tego odrobinę za mało. Kiedy poznaje nowe krainy w powieściach uwielbiam czytać o ich historii czy poznawać ich kulturę. Lubię gdy autorzy przemycają właśnie takie informacje w swoich powieściach, bo wówczas wszystko wydaje mi się o wiele bardziej ciekawe i realne. Tutaj niestety nieco mi tego zabrakło.

Tło powieści kuleje, natomiast całą reszta w mojej ocenie jest bardzo dobra. Na przykład doskonale opisane są realia życia w stworzonym przez autorze świecie. Intrygi, zdrady, polityka – to wszystko tutaj się pojawia i szczerze mówiąc bardzo zaciekawia. Czytelnik zostaje wplątany w dworskie machlojki czy kłamstwa i razem z bohaterami próbuje dociec prawdy. Ponadto bardzo dobrze zobrazowana została tutaj ludzka natura. Świat po Wielkim Upadku się zmienił, ale mentalność ludzi już niestety nie. Nadal są oni chciwi i zapatrzeni w siebie. Jednak mimo wszystko pojawia się iskra nadziei na przykład w postaci Neva rozdartego między Qole a lojalnością wobec rodziny, której priorytety nie do końca są wartościowe. Był to bardzo ciekawy motyw, szczególnie pod względem psychologicznym. Wewnętrzna bitwa bohatera samego ze sobą została przedstawiona w realny i intrygujący sposób, co wcale nie jest łatwym zadaniem. 

Na koniec chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na kreację bohaterów, bo jest ona bardzo dobra. Postacie posiadają ciekawe osobowości i da się ich polubić. Jednak co najważniejsze łączy ich więź dość wyjątkowa. Relacja Neva i Qole jest intersująca, bo cechuje ją realność. Czytając opis byłam pewna, że autorzy w tej kwestii postawią na schematy – arystokrata i zwykła dziewczyna wyznający zasadę, że miłość i nienawiść dzieli cienka granica. Tutaj jednak pisarze mnie zaskoczyli, bowiem więź nastolatków o dziwo jest bardzo dojrzała i realna. Wszystko toczyło się idealnym tempem, tak jak to jest w prawdziwym życiu. Bardzo mi się to podobało.

„Cień” ma niedociągnięcia i niewielkie błędy, jednak zaciekawia i zachęca do czekania na kolejne części. Jest dobrym wprowadzeniem do serii, a historia posiada ogromny potencjał, który mam nadzieję będzie w przyszłości wykorzystany. Moim zdaniem warto więc dać tej powieści szansę.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Uroboros.
SARA

piątek, 19 lipca 2019

[126] "Obca" - Lina Bengtsdotter





Szwecja to kraj słynący nie tylko z pięknych krajobrazów, ale także z tego, że na jej ziemi narodziło się wielu wyśmienitych pisarzy kryminałów. Pochodzące z tego kraju książki w tym gatunku często stają się synonimem dobrze napisanej powieści. Z tego powodu wielu pisarzy chętnie przybiera jako pseudonim szwedzkie nazwisko, by przyciągnąć w ten sposób czytelników. To bardzo dobrze świadczy o poziomie literatury tego państwa, szczególnie jeśli chodzi o wspomniany gatunek. Niedawno w moje ręce wpadła „Obca” autorstwa Liny Bengtsdotter. Wydawca zapewnia, że pisarka jest „nową szwedzką królową kryminału”, jednak czy to niezbyt pochopny wniosek, biorąc pod uwagę, że do dopiero druga jej powieść?

Najlepszy przyjaciel Freanceski umiera, co jest dla nastolatki ogromnym ciosem. Nie umie sobie z tym poradzić, a jej ucieczką stają się alkohol oraz ból wywołany samookaleczaniem się. Rodzice przerażeni stanem córki zabierają ją na wieś na dwór Gudhammar, by tam mogła wyzdrowieć i w spokoju pogodzić się ze swoją stratą. Dziewczyna nie jest jednak w stanie tego zrobić. Jest przekonana, że jej przyjaciel nie popełnił samobójstwa, jednak nikt nie podziela jej teorii. Nastolatka postanawia jednak zrobić wszystko, co w jej mocy, by dociec prawdy. Konsekwencje jej uporu mogą mieć jednak opłakane skutki. Dziewczyna pewnego dnia znika. Ponad dwadzieścia lat później inspektor kryminalna Charlie Lager przypadkiem dowiaduje się o losie Francesci. Od tej pory ta nierozwiązana sprawa spędza sen z powiek kobiecie. Kiedy przyjeżdża do Gullspang, by pomóc swojej przyjaciółce, postanawia zająć się zagadką zniknięcia nastolatki. Nie wszystkim się to jednak podoba. Niektórzy mieszkańcy woleliby, by sprawa pozostała niewyjaśniona.

„Obca” to druga część cyklu o inspektor Charlie Lager. Jednak jak często bywa w przypadku powieści kryminalnych, można te książki czytać niezależnie od siebie. Jednak fakt, że to początkowy tom serii miał dla mnie ogromne znaczenie. Z reguły bowiem to właśnie w nich dowiadujemy się najwięcej o głównym bohaterze, poznajemy jego historię, osobowość, wartości, jakimi kieruje się w życiu. Późniejsze części natomiast już mniej uwagi poświęcają kreacji postaci, bardziej skupiają się natomiast na zachodzących w niej zmianach. Wówczas ciężko polubić bohatera i utożsamić się z nim, co dla mnie jest bardzo ważne. Dlatego właśnie ucieszyłam się, że poznam Charlie Lager już w początkowych tomach. Liczyłam na dogłębne poznanie postaci i to właśnie to otrzymałam. Oczywiście autorka nie zdradziła nam od razu wszystkich tajemnic pani inspektor i wiele zostawia na dalsze części, co także przypadło mi do gustu.




Fabuła powieści jest dość dobrze rozbudowana. Mamy tu wiele intryg, manipulacji i zagadek, które przeplatają się ze sobą, tworząc sieć przeróżnych powiązań. Akcja książki skupia się na powolnym rozplątywaniu całości i wyjaśnianiu przeróżnych tajemnic krok po kroku. Nie jest więc specjalnie dynamiczna, jednak zaciekawia. Co prawda nie czuć tutaj specyficznego dla gatunku napięcia, ale mimo wszystko „Obca” nie zanudza. Po prostu płynie swoim rytmem, a czytelnik razem z nią, przez co nawet nie wiadomo, w którym momencie cała przygoda dobiega końca. Bardzo mi się takie prowadzenie fabuły spodobało.

Czytam niewiele serii kryminalnych, jednak w zasadniczej większości tych, które trafiły w moje ręce główną rolę grał mężczyzna. Tutaj inspektorem jest kobieta, co także bardzo mi się spodobało, gdyż przynajmniej w moim odczuciu było lekkim powiewem świeżości w tego typu literaturze. Ponadto w książce dużą rolę odgrywa przeszłość Charlie Lager, co dodatkowo dodaje powieści smaczku.

Nazwanie Liny Bengtsdotter królową szwedzkich kryminałów być może w chwili obecnej jest małą przesadą, gdyż jej dorobek literacki jest dość skąpy. Niemniej pisarka jest na bardzo dobrej drodze, by w pełni sobie na niego zasłużyć. Z przyjemnością będę śledzić jej dalsze powieści i mam nadzieję, że ich poziom z tomu na tom będzie tylko rosnąć.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Burda Książki.

czwartek, 18 lipca 2019

[125] "Inkub" - Artur Urbanowicz




Znam niewielu polskich autorów, których twórczość mnie zadziwiła lub zachwyciła. W tym wąskim grona zaszczytne miejsce od dawna zajmuje Artur Urbanowicz – niesamowity pisarz, który potrafi oszukać nawet najbardziej uważnego czytelnika. Jakiś czas temu miałam przyjemność otrzymać kolejną jego książkę – „Inkuba”. Czy i tym razem pisarz zabawił się moimi uczuciami i wyprowadził w pole?


W małej wiosce na prowincji o wdzięcznej nazwie Jodoziory zostają znalezione spopielałe zwłoki mieszkającego tam małżeństwa. Wśród lokalnej społeczności miejsce to nie cieszy się dobrą sławą, słynie bowiem ze szczególnego nasilenia przemocy, chorób, zaginięć i samobójstw. Mówi się też o zjawiskach nadprzyrodzonych – niezidentyfikowanym zielonym świetle, odgłosach niewiadomego pochodzenia, a także o nawiedzonym domu. Miejscowi wierzą, że to on rozsyła wokół negatywną energię, która wydobywa z ludzi najgorsze instynkty.
Tajemnicami wioski jakiś czas temu zainteresował się młody dzielnicowy, który wkrótce potem popełnia samobójstwo. Sprawę jego śmierci zaczyna drążyć Vytautas Česnauskis, policjant na wpół litewskiego pochodzenia z komendy miejskiej w Suwałkach. Udaje mu się odkryć, że mroczna historia Jodozior ma swoje korzenie jeszcze w latach siedemdziesiątych. Właśnie w tedy w zapomnianej przez Boga wiosce miała mieszkać kobieta podejrzewana o czary.

„Inkub” to była miłość od pierwszego wejrzenia. Przecudowna okładka, znajdujące się na niej znajome nazwisko oraz fakt, że to prawdziwe tomiszcze – to wszystko wzbudziło we mnie niesamowity entuzjazm i ciekawość. Nic więc dziwnego, że gdy tylko do mnie dotarła, rzuciłam się na nią. Muszę jednak przyznać, że radość stopniowo ze mnie ulatywała. Po kilkudziesięciu stronach naszła mnie obawa, że tym razem autor nie sprosta moim oczekiwaniom. Początek był bowiem bardzo zwyczajny. Niczym się nie wyróżniał. Jednak nauczona doświadczeniem czytałam dalej i nie zawiodłam się!

Artur Urbanowicz to straszny manipulator. Odkryłam to już przy jego poprzednich powieściach. Potrafi świetnie uśpić w czytelniku czujność. Mami go widmem zwykłej powieści, niby ciekawej, ale niewyróżniającej się na tle innych, by później wbić go w fotel. W „Inkubie” nie ma tego wszystkiego, czym zazwyczaj charakteryzuje się literatura grozy. Nie znajdziemy tutaj hektolitrów przelanej krwi, potworów z piekła rodem czy niebezpiecznych przygód. Tutaj paradoksalnie atmosferę niepokoju wprowadza spokój. Klimat powieści tworzą niedopowiedzenia, półprawdy, fałszywe wskazówki, subtelne i niewyjaśnione zjawiska. To wszystko sprawia, że powieść nabiera charakteru i podsyca w czytelniku ciekawość. Na dokładkę te wszystkie niewyjaśnione i czasami przerażające dla bohaterów wydarzenia są kontrastowane przez piękno Suwalszczyzny. Czy spokojna wieś wśród pięknych obszarów tamtych okolic może stać się areną przerażających wydarzeń? Ano może.

W powieściach Artura Urbanowicza podoba mi się najbardziej to, że mają one drugie dno. Autor nie podaje wszystkiego na tacy. Niektóre wątki pozostawia otwarte, inne zamyka, ale w sposób tak niezrozumiały, że na dobrą sprawę nie wiadomo, jak należy je interpretować. Robi to  jednak w mistrzowski i z góry zaplanowany sposób, dzięki czemu intryguje tym czytelnika. Składnia go do myślenia i snucia własnych teorii, wgłębiania się w lekturę i analizowania jej. To naprawdę wspaniałe uczucie czytać coś takiego. 

Kolejnym plusem książki jest to, że jej fabuła dzieje się w dwóch epokach. Jedna historia ma miejsce w latach siedemdziesiątych, druga w czasach współczesnych. Początkowo niewiele je łączy, a jakikolwiek związek między nimi wydaje się przypadkowy. Jednak z biegiem czasu z rosnącym zainteresowaniem obserwujemy, jak oba wątki splatają się ze sobą, znajdują coraz więcej wspólnych mianowników, aż w końcu tworzą doskonałą jedność. Uwielbiam takie zabiegi w książkach z wielu powodów. Po pierwsze daje to czytelnikowi szerszą perspektywę. Może on lepiej zrozumieć poszczególne wydarzenia i postacie. Po drugie łączenie kilku wątków w jedną zawsze jest dla mnie fascynujące, szczególnie gdy pozornie niepasujące do siebie kawałki, nagle tworzą spójną i logiczną układankę. Ponadto dzięki takiemu zabiegowi mamy możliwość poznania obyczajowość lat siedemdziesiątych i porównania jej z tą dzisiejszą. Może nie jest to w pełni wiarygodny obraz, ale ma w sobie dość dużo realizmu.

„Inkub” to kolejna udana powieść Artura Urbanowicza. Przyznam jednak szczerze, że początkowo wydawała mi się zwykłą obyczajówką z elementami thrilleru i nie wiem, czy nie porzuciłabym jej, gdybym nie wiedziała, że autor uwielbia sprawiać takie wrażenie na początku książki. Bo właśnie tak on działa – usypia czytelnika, sprawia, że jedyne na co liczy to chwila relaksu z ciekawą historią, aż tu nagle wszystko obraca się o sto osiemdziesiąt stopni i czytelnik zarywa noc, by nad ranem siedzieć pogrążony w głębokim szoku i dumać nad tym, co właśnie przeczytał. Oczywiście autor ponadto nie byłby sobą, gdyby nie dorzucił miażdżącego zakończenia, które wbija biednego, zmanipulowanego i zszokowanego czytelnika jeszcze głębiej w fotel.

Gwarantuję, że „Inkub”, jak na inkuba przystało, zaszydzi z Was, sprawi, że zwątpicie we własną spostrzegawczość i wyprowadzi daleko w pole, a to wszystko zrobi z szerokim uśmiechem na ustach. Przygotujcie się także na kilka zarwanych nocy, bo to tomiszcze ma Wam dużo do opowiedzenia.

piątek, 12 lipca 2019

[124] ‘’August. Koniki z Szumińskich Łąk” – Agnieszka Tyszka, ilustracje: Marianna Jagoda




Kika dni temu miałam okazję czytać inną książkę tej autorki oraz ilustratorki – ,,Róże w garażu”. Naprawdę mi się spodobała i z miłą chęcią sięgałam po coś trochę innego, ale równie ciekawego na pierwszy rzut oka. Lubię proste książeczki, ale mające w sobie swego rodzaju magię i mimo swojego wieku, chętnie je czytam. Powroty do lat dzieciństwa są zawsze fajną sprawą i myślę, że każdy ich potrzebuje. Dzięki temu też poznaję książeczki, które mogę polecać innym oraz sama sprezentować dzieciakom z rodziny, bez obawy, że przekażę im coś nieodpowiedniego.

Klara wraz z rodzicami mieszka w Szuminie, gdzie odziedziczyli gospodarstwo wraz ze stajnią i konikami. Mieszka tam koń August, który jest najlepszym przyjacielem i kompanem Klary. Nowy rok szkolny dla dziewczynki i jej przyjaciółki rozpoczyna się wielkim zaskoczeniem, ponieważ w ich klasie pojawia się nowa koleżanka – Paulinka. Początki ich znajomości nie będą proste. Czy uda im się porozumieć? Kim tak naprawdę jest nowa dziewczyna i dlaczego zachowuje się tak dziwnie?

Tym razem zacznę od pochwalenia ilustracji, ponieważ skradły moje serce i nie da się zaprzeczyć, że stałam się fanką pomysłów Marianny Jagody, która jest autorką tych grafik. Całość jest prosta, ale jednocześnie pokazuje nam wszystko, co potrzebne pod kątem treści książeczki. Oczywiście jest ona dedykowana osobom powyżej ośmiu lat, więc nie spodziewajcie się, że ilustracje będą przeważać, bo jednak tekstu jest więcej, ale przepiękne grafiki często urozmaicają nam czytanie, pokazują bohaterów, wydarzenia i sprawiają, że książka jest atrakcyjna, a sięganie po nią to czysta przyjemność.

czwartek, 11 lipca 2019

[123] "Filiżankowy domek. Cześć, Króliczki!" - Hayley Scott, ilustracje: Pippa Curnick





Pamiętam, że jako dziecko, uwielbiałam króliki. Mam to szczęście, że sporą część życia spędziłam na wsi, wśród zwierząt i zieleni. Pamiętam, że moi dziadkowie posiadali króliki, a ja zawsze musiałam je odwiedzać, patrzyć na nie i mówić do nich, tak byłam oczarowana tymi małymi i szybkimi zwierzątkami. Kiedyś nawet napisałam o nich całe opowiadanie na lekcje języka polskiego. Myślę, że po części ta fascynacja została mi do dziś, dlatego tak bardzo ucieszyłam się, że znalazło się wydawnictwo, które wydało tak wspaniałą książeczkę, jaką jest ,,Filiżankowy domek”.

Jej zamysł jest bardzo prosty... Główną bohaterką jest dziewczynka, która przeprowadza się na wieś, a w prezencie pożegnalnym otrzymuje wielką filiżankę, która tak naprawdę jest domkiem. Razem z nim, otrzymuje również rodzinę królików, które mają tam zamieszkać. Ania cieszy się z prezentu, ale podczas przeprowadzki dzieje się coś strasznego. Jeden domownik znika. Czy uda się jej odnaleźć zgubę?

Temat książeczki jest bardzo fajny, zwłaszcza, że autorka nie skupiła się tylko na przygodach i zabawie, ale też podjęła inny aspekt, bardziej poważny. Właśnie od tego chcę zacząć, bo uważam to za kwestię dość ciekawą, ale też sprawiającą, że książeczka nabiera trochę wymiaru dydaktycznego. Autorka w delikatny sposób pokazuje niechęć Ani do przeprowadzki, co jest normalne, jeśli musimy wyjechać z miejsca, w którym żyliśmy całe swoje życie, gdzie mamy przyjaciół i często też rodzinę. Cieszę się, że ten temat został wyróżniony, ale nie wyolbrzymiony. Ania pokazała swoje niezadowolenie, ale w sposób normalny, bez histerii, krzyków i awantur. Dzięki temu młoda osoba czytająca tę książkę być może zapamięta ten schemat i w przyszłości zastosuje się do niego.

środa, 10 lipca 2019

[122] "Lista obecności" - Agata Kołakowska




Ostatnio naszła mnie ochota na przeczytanie jakiegoś ciekawego thrillera i długo szukałam odpowiedniego, aż w końcu pojawiła się „Lista obecności” autorstwa Agaty Kołakowskiej. Opis powieści natychmiast mnie zaciekawił, szczególnie że jej głównym motywem są rzeźbiarskie umiejętności pierwszoplanowej bohaterki. Sama uwielbiam lepić z gliny, więc tematyka okazała się bardzo bliska mojemu sercu. To wystarczyło, bym skusiła się na lekturę „Listy obecności”.


Czterdziestoletnia rzeźbiarka – Iga Stelmach – otrzymała niedawno zaproszenie do zamieszkania w Kunicach. Mała wieś sprzyja rozwijaniu więzów międzyludzkich, a jej mieszkańcy doskonale się znają i traktują jak rodzinę.  Szczególnymi względami cieszyć się mogą w niej artyści, będący chlubą niewielkiej miejscowości. Iga, jako jedna z nich, przyjmuje zaproszenie i kupuje dom, w którym ma nadzieję zacząć nowy rozdział w swoim życiu i odciąć się od przeszłości. Pragnie także w spokoju powrócić do swojej pasji i przestać się jej bać. Rzeźbienie od zawsze sprawiało jej dużo przyjemności, jednak ostatnimi czasy zaczęło ją także przerażać. Jej najsłynniejszym cyklem był ten zatytułowany „Oblicza”, przedstawiający jej najbliższych. Po śmierci swojej pięcioletniej córeczki artystka zorientowała się, że każda kolejna strata być może wcale nie jest przypadkowa. Wszyscy umierali bowiem w dokładnie takiej samej kolejności, w jakiej ich wyrzeźbiła. Czy ludzie ponownie zaczną ginąć, gdy powróci do rzeźbienia?

Jeszcze nigdy nie czytałam niczego, co wyszło spod ręki Agaty Kołakowskiej, jednak jej nazwisko już jakiś czas temu obiło mi się o uszy. Byłam bardzo ciekawa jej twórczości, gdyż jej pozostałe książki również intrygowały opisem, a ponadto zbierały całkiem dobre opinie czytelników. Wszystkie łącznie z „Listą obecności” wydawały się tajemnicze i intrygujące. Z radością odkryłam więc fakt, że jej najnowsza historia właśnie taka jest. Wciąga i zaciekawia, a autorka w umiejętny sposób dawkuje w niej napięcie i powoli odkrywa przed czytelnikami swoje karty. Uwielbiam tak napisane książki, gdyż nie sposób się nimi wówczas znudzić podczas czytania. Ponadto uwielbiam ten dreszczyk emocji, który mi przy nich towarzyszy.

Bardzo dużym plusem powieści są jej bohaterowie. Iga Stelmach to bardzo silna kobieta, która nie pozwala się zastraszyć i brnie do przodu w poszukiwaniu prawdy. Jej postawa imponowała mi na każdym kroku, gdyż wielu w jej sytuacji już dawno by się poddało i zamknęło w zakładzie dla psychicznie chorych. Jednak nie Iga, która zbyt dużo już straciła, żeby się teraz poddać. Ponadto autorka bardzo dużą wagę przykłada do tworzenia skomplikowanego profilu psychologicznego postaci. Widać, że bardzo się starała, by był wiarygodny, jednak w moim odczuciu powinna nieco jeszcze nad nim popracować. Nie był zły, ale nieco za mało wyeksponowany. Przydałaby się w tej historii nieco dłuższa wyprawa w głąb ludzkiego umysłu.

Poza główną bohaterką mamy także wiele innych postaci, głównie mieszkańców wioski. Bardzo przyjemnie się o nich czytało, gdyż zostali przedstawieni jako postać zbiorowa. Możemy obserwować ich zachowania względem siebie lub Igi, co jest dość fascynujące. Ponadto zyskujemy wgląd w obyczajowość małych miejscowości. Towarzyszy temu niesamowita atmosfera, jaką można poczuć jedynie na wsi. Autorka jednak idealnie ją odwzorowała w swojej powieści, co niesamowicie mi się spodobało.

„Lista obecności” nie należy do najwybitniejszych thrillerów, jakie w życiu czytałam, ale jest napisana bardzo dobrze i miło się ją czytało. Trochę za mało było w niej mroku i tajemnic, ale mimo wszystko gorąco ją Wam polecam, bo z całą pewnością należy do wciągających pozycji, które zapewnią czytelnikowi mile spędzony czas.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Sara

[121] "Ucieczka z Krainy Czarów. Prawdziwa historia Królowej Kier" - Elisa Puricelli Guerra




Ostatnio zaobserwowałam na rynku wydawniczym tendencję do tworzenia historii na bazie dobrze znanych nam baśni czy bajek. Prawdę mówiąc, bardzo mi się ta nowa moda spodobała, gdyż dzięki niej bez problemu mogę przenieść się do czasów dzieciństwa oraz beztroskich nocy spędzonych na czytaniu czy oglądaniu przeróżnych magicznych opowieści. Chętnie więc sięgam po tego typu powieści, a w związku z tym na moim blogu przeczytać można o nowej historii Roszpunki, Kopciuszka, Belli, a teraz przyszedł czas na historię osadzoną w Krainie Czarów!


Przyszłość trzynastoletniej przyszłej Królowej nie wydaje się być kolorowa. Dziewczynka ma wyjść za mąż i objąć rządy nad Królestwem, jednak nie takie są jej marzenia. Nastolatka chce opuścić rodzinne strony i podróżować, bowiem czuje, że jeszcze nie znalazła swojego miejsca na świecie. Pewnego dnia, czytając książkę, odkrywa, że Czas to człowiek, decydujący o losie każdego z nas. Postanawia więc go odnaleźć i przekonać, by odmienił jej przeznaczenie i zatrzymał wskazówki zegara, by nigdy nie została budzącą postrach Królową Kier.

Nigdy nie lubiłam władczyni Krainy Czarów. Nie chodzi tutaj o to, że była czarnym charakterem, bo do wielu antagonistów pałam sympatią. Jednak w Królowej Kier nie mogłam znaleźć ani jednej cechy, która by mnie od niej nie odpychała. Zawsze postrzegałam ją jako socjopatkę z zaburzeniami psychicznymi. Jednak „Ucieczka z Krainy Czarów” kreuje zupełnie inny obraz tej osoby. Ma on wiele z nią wspólnego, dzięki czemu nie trudno wyobrazić sobie, że to ta sama postać, jednak jednocześnie jest przedstawiony dużo bardziej realnie. Poznajemy bowiem podłoże, które mogło doprowadzić do zmian na psychice przyszłej Królowej. Obserwujemy subtelne zmiany w niej zachodzące i zaczynamy rozumieć pobudki, jakie nią kierują. To wszystko sprawia, że postać staje się bardziej ludzka i intrygująca. Ponadto bardzo specyficzne w tej postaci jest to, że nie poznajemy jej imienia. Cały czas używane jest co do niej określenie „przyszła Królowa”. Sprawia to dziwne wrażenie, bowiem cała historia opiera się na tym, że dziewczynka robi wszystko, by nie stać się znienawidzoną Królową, a mimo to cały czas jest nazywana w ten sposób, jakby jej przyszłości nie dało się już zmienić. Muszę przyznać, że jest to bardzo ciekawy zabieg ze strony Elisy Guerry.

Oryginalna historia osadzona w Krainie Czarów, szczerze mówiąc, nigdy nie przypadła mi do gustu. Zawsze uważałam ja za zbyt odrealnioną i często pozbawioną sensu. Ta powieść jest jednak zupełnie inna. Niby osadzona w bardzo podobnym klimacie, jednak sprawiająca wrażenie o wiele „normalniejszej”, sensowniejszej. Wszystko w niej bowiem miało logiczny, przyczynowo - skutkowy ciąg, co bardzo mi się podobało. Bez problemu można zrozumieć całą historię oraz ukryte znaczenie, jakie ze sobą niesie. Właśnie dlatego spodobała mi się dużo bardziej niż oryginał, na którym bazuje.

Wbrew pozorom „Ucieczka z Krainy Czarów” wcale nie jest skierowana tylko i wyłącznie do najmłodszych czytelników. Powieść bowiem fascynuje i na pewno zaciekawi także tych dużo starszych. Ponadto zawiera w sobie ponadczasowe prawdy i zwraca uwagę na uniwersalne wartości, przez co jest cenną lekturą dla osób w każdym wieku. Mało tego jest wspaniałym powrotem do dzieciństwa, w którym na pewno znalazło się miejsce na „Alicję w Krainie Czarów”. Z tych względów gorąco polecam Wam lekturę powieści Elisy Guerry i mam nadzieję, że zarówno Wy, jak i najmłodsi z waszego otoczenia będziecie zadowoleni i dacie się pochłonąć tej niesamowitej historii. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Akapit Press

Sara


niedziela, 7 lipca 2019

[120] ‘’Róże w garażu’’ – Agnieszka Tyszka, ilustracje: Marianna Jagoda





Książka ta zaintrygowała mnie, bo ma prostą okładkę. Jestem osobą, która docenia prostotę, ale też przypomniała mi ona o moim dzieciństwie. Kilka lat temu nie było jeszcze książeczek tak pięknych jak teraz, co nie znaczy, że były one szare i bezwartościowe. Wręcz przeciwnie, ja oraz moi rówieśnicy kochaliśmy je i docenialiśmy każdą nową zdobycz. W końcu nie miałam jeszcze wtedy internetu, komputera, a telewizja raczej mało mnie obchodziła, wolałam inne rozrywki, w tym oczywiście czytanie.

Szóstka dzieci, wraz z rodzicami, wybrała się w wakacyjną podróż. W książce tej opowiadają o swoich przygodach, a każde relacjonuje to w inny sposób. Jeśli myślicie, że na urlopie w spokojnym miejscu musi być nudno, to mylicie się! Codziennie odkrywają nowe rzeczy, starają się rozwikłać tajemnice pizzy oraz słodyczy, które niespodziewanie znaleźli na płocie i przede wszystkim – świetnie się bawią, chociaż nie wyjechali w żadne ciekawe i egzotyczne miejsce.

Największą zaletą tej książki jest oczywiście jej wykonanie, które jest solidne, a twórcy zadbali o każdy szczegół. Podoba mi się to, że pozycja ta ma grubą i sztywną oprawę, dzięki czemu książeczka będzie bardzo długo wyglądać jak nowa. Jest to dla mnie istotne, ponieważ pamiętam, że sama męczyłam każdą perełkę i nie usatysfakcjonowało mnie jednorazowe czytanie. Kolejną sprawą, jest jej wnętrze, a konkretnie chodzi mi o sam tekst. Podoba mi się to, że litery są duże, a odstępy między wersami sprawiają, iż tekst nie zlewa się w jedno i czyta się go przyjemnie oraz szybko.