Dawno nie czytałam żadnej książki science fiction, a od jakiegoś czasu miałam na takową ochotę. Dlatego bardzo ucieszyłam się, że w moje ręce trafiło wznowienie pierwszego tomu „Zaginionej floty” autorstwa Jacka Campbella. „Nieulękły” okazał się bardzo ciekawą, choć dość nietypową pozycją. Spodziewałam się kosmicznych bitew na miarę Gwiezdnych Wojen, a dostałam coś o wiele bardziej stonowanego, ale i tak niesamowitego.
John Geary budzi się po stuletniej hibernacji na statku flagowym floty Sojuszu, która właśnie prowadzi bitwę z wrogiem. Okazuje się, że mężczyzna spędził ostatnie stulecie w kapsule ratowniczej. Kiedy dochodzi do siebie, dowiaduje się, iż stał się legendą i inspiracją dla kolejnych pokoleń. Brał bowiem udział w pierwszej bitwie wojny ciągnącej się od wieku. Wówczas wykazał się niesamowitą odwagą i poświęceniem, zdołał ocalić inne statki i załogę, sam jednak zginął, a przynajmniej tak myślano, do czasu aż flota nie napotkała dryfującą w przestrzeni kapsułę z Black Jackiem. Kilka godzin później zostaje zmuszony do przyjęcia stanowiska głównodowodzącego floty i podjęcia próby uratowania jej przed niechybną zagładą. Od jego powodzenia zależą losy wojny. Na pokładzie statku ma bowiem klucz, który da Sojuszowi przewagę nad wrogiem. Musi więc za wszelką cenę dostarczyć go do sektorów zaprzyjaźnionych państw.
Jeżeli mam być szczera, to po przeczytaniu „Nieulękłego” byłam zaskoczona tym, jak bardzo mi się spodobał. Powieść znacząco różni się bowiem od innych książek z tego gatunku. Przede wszystkim nie jest nastawiona na szybką, brawurową akcję pełną zwrotów i zawirowań. Powiedziałbym, że jest raczej spokojna. Flota sojuszu tygodniami leci w kosmosie i nie napotyka żadnych przeciwników, a gdy już w końcu wrogie armie się zetkną, ich starcie nie jest tak spektakularne jak mogłoby się wydawać. Statki kosmiczne nie latają tu z prędkością światła wokół siebie niczym w Gwiezdnych Wojnach. Każdy ruch jest obliczony i przekalkulowany. Bardzo duży nacisk autor kładzie na realność i techniczne szczegóły, które większości pisarzy science fiction ulatują. Starcie wrogich flot można oglądać nie przez szybę w statku, lecz na monitorach, których transmisja opóźniona jest o kilka minut z uwagi na wielką odległość, jaka dzieli poszczególne okręty. Mamy więc możliwość obserwowania bitwy z innej strony. Bardziej skupiona jest na taktyce, strategii niż działaniu i szalenie mi się to podobało.
Geary zna
zupełnie inną rzeczywistość wojenną niż ludzie służący obecnie pod jego rozkazami.
Sto lat temu nikt nie śmiał złamać prawa wojennego, nie wykonać polecenia
dowódcy czy kwestionować je. Bitwy rozgrywane były strategicznie a nie
heroicznie. Flota obecnie przypomina jednak plac zabaw, gdzie każdy robi, co mu
się podoba. Black Jack musi więc przede wszystkim zmienić niezdyscyplinowaną
jednostkę w zorganizowaną strukturę, co nie będzie proste. Jednak muszę
przyznać, że jego próby są fascynujące i uświadamiają czytelnikowi, jak ważna na
polu bitwy jest zimna krew, wykonywanie rozkazów co do joty i przede wszystkim
strategia. Ponadto obserwujemy, w jaki sposób dowódca powinien w pewien sposób
manipulować swoimi podwładnymi. Geary wie, co i kiedy powiedzieć, by podnieść
czy utrzymać morale. Potrafi wyrazić niezadowolenie z działań oficera czy
załogi statku w taki sposób, by nie ucierpiała jego duma lub wręcz przeciwnie,
kiedy wymaga tego sytuacja.
Sama postać
głównodowodzącego floty została niesamowicie wykreowana. Black Jack to legenda,
która nie wiele ma wspólnego z prawdziwym Gearym. Mężczyzna nie czuje się
bohaterem. Zrobił jedynie to, co do niego należało. Nie poświęcił się z dobrego
serce, a z poczucia obowiązku. Teraz musi walczyć z obrazem, jaki przez wiek stał
się jego wyobrażeniem. Część załogi patrzy przez niego z uwielbieniem i
bezgranicznym zaufaniem, inni podchodzą do niego z dystansem a nawet wrogością.
Takie postawy nie pomagają w kierowaniu flotą. Ponadto Geary od nowa musi uczyć
się technicznych rzeczy, gdyż przez stulecie broń i okręty zostały w dużym
stopniu udoskonalone. Zmieniła się też etykieta. Przykładowo nikt już nie salutuje,
a odprawy zamieniono na wirtualne spotkania. Na dodatek John musi walczyć z
osłabionym przez hibernacje ciałem oraz umysłem, który wypiera fakt, że bitwa,
która w jego odczuciu rozegrała się tydzień wcześniej, tak naprawdę miała
miejsca sto lat temu. To wszystko składa się w niesamowitą całość i tworzy
Black Jacka, który ponownie ma szansę stać się bohaterem.
„Nieulękły” to
bardzo dobra książka, którą nie da się szybko zapomnieć. Przyjemnością śledziłam
losy floty i jej głównodowodzącego. Z niecierpliwością oczekuję kontynuacji i
mam nadzieję, że okaże się tak samo dobra jak pierwszy tom.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Fabryka Słów.
Sara
Czasami w tego typu książce, wartka akcja nie jest aż tak potrzebna. Interesujący tytuł.
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcie! :) Książka wydaje się być interesująca.
OdpowiedzUsuńKsiążki z gatunku science-fiction to zupełnie nie moje klimaty czytelnicze, dlatego tym razem sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńMnie techniczne szczegóły pewnie tylko by znudziły, ale to na pewno też przydaje realności. Sci-fi to nie mój gatunek. Wolę bardziej przyziemne pozycje. Ale zdjęcie jest genialne! To w symulatorze lotów? :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie jest to tematyka książki dla mnie, ale podsyłam link znajomemu który się tym fassynuje
OdpowiedzUsuń