W
ubiegłym roku na rynku wydawniczym pojawił się pierwszy tom cyklu „Czarny mag”
pod tytułem „Pierwszy rok”. Przyznaję się bez bicia – w przypadku tej pozycji
decydujący wpływ na jej wybór miała okładka. Co tu dużo mówić – jest obłędna i
chyba większość z Was się ze mną w tej kwestii zgodzi. Nieco obawiałam się
jednak, że treść już taka cudowna nie będzie. Niemniej nabyłam książkę Carter i
położyłam ją w stosiku „do przeczytania”. W końcu nadeszła jej kolej, więc
usadowiłam się wygodnie w łóżeczku i zaczęłam czytać. Wówczas zniknęłam ze
świata na długie godziny.
Piętnastoletnia
Ryiah i jej brat bliźniak – Alexander – wyruszają w drogę, by dotrzeć do
Akademii Magii. Ich marzeniem jest stanie się magiem – osobą nie tylko
obdarzoną nadprzyrodzonymi mocami, ale i szacunkiem oraz podziwem
społeczeństwa. Na miejscu okazuje się jednak, że rok próbny z kilkuset uczniów
wyselekcjonuje jedynie piętnastu, którzy będą dopuszczeni do nauki w Akademii.
Z każdej frakcji tylko pięć osób może się wybić. Alex ma szansę być jednym z
najlepszych, jednak przyszłość Ryiah nie maluje się tak kolorowo. Dziewczyna nie ma pewności, czy została w ogóle obdarzona jakąkolwiek magią. Należy jednak do
osób, które się nie poddają, nawet jeśli nie mają żadnych szans. Czy jej
wytrwałość i determinacja wystarczą? Czy uda jej się zrealizować marzenia? Jaką
rolę odegra w jej życiu czerwonooki książę?
„Pierwszy
rok” porównywany był przez wydawcę do „Harry’ego Pottera” oraz „Igrzysk śmierci” i
właśnie fanom tych serii szczególnie polecany. O ile pierwszy z cykli kocham
niezmiennie od lat, o tyle za drugim nie przepadam. Nie zmieniło to jednak
mojego nastawienia do tego tytułu i z zapałem się do niego zabrałam. I szczerze
mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego ktoś stwierdził, że przygody młodego
czarodzieja bądź Katniss są do tej powieści podobne. Z pierwszą tylko i
wyłącznie łączy ją wystąpienie w obu pozycjach słów „szkoła magii”, natomiast z
drugą nie widzę powiązania mimo szczerych chęci znalezienia go. Jednak dla mnie
okazało się to bardzo pozytywnym zaskoczeniem.
Fabuła
pierwszego tomu „Czarnego maga” jest dziwna. Dlaczego? Ogranicza się bowiem
tylko i wyłącznie do opisu tego, jak wygląda nauka w Akademii na roku próbnym.
W „Harry’m Potterze” na przykład prócz studiowania w Hogwarcie coś jeszcze się
działo. Rozczochrany okularnik przeżywał różne przygody – próbował powstrzymać
Voldemorta, wyjaśnić tajemnice Komnaty czy Kamienia, wygrać turniej i tak dalej.
Tutaj jednak tego nie ma. Książka skupia się na pokazaniu czytelnikowi trudu,
jaki rudowłosa bohaterka musi włożyć, by nie wyrzucili jej jeszcze przed
egzaminami. Prezentuje poszczególne przedmioty i sposób, w jaki trzeba je zaliczyć - często przez pot i krew. To jednak nie jest dziwne. Dziwne jest to, że
czytanie o tym było ciekawe. Temat mógłby się wydawać nudny, banalny, ale mimo
że nie było tu zbyt wiele poruszających i niebezpiecznych przygód czułam się,
jakbym właśnie o nich czytała. Dopiero po zakończeniu powieści i uświadomieniu
sobie, jak „mało” się w niej działo, czułam lekki niedosyt, ale nie żałowałam
poświęconego tej powieści czasu. Wręcz przeciwnie – świetnie olewało mi się
przy niej zbliżający egzamin.
Ryiah
to jedna z tych bohaterek, które się podziwia. Może właśnie to łączy ją z
Katniss. Dziewczyna ma bowiem ogromne problemy z panowaniem nad swoją magią i
wielu uważa, że po prostu nie została nią obdarzona. Mimo to dziewczyna walczy.
Nie jest dobra praktycznie w niczym, wszystkiego musi uczyć się od podstaw, bo
nie została wychowana w arystokratycznej rodzinie, gdzie od dziecka nauczają etyki,
historii czy walki. Od samego początku ma więc pod górkę i mimo że przychodzą
momenty zwątpienia – walczy przez cały czas. Porażki ją załamują, ale za każdym
razem się podnosi i idzie dalej. Najważniejsze jest jednak to, że nie użala się
nad sobą, przez co nie jest ani trochę irytująca. Ma chwile słabości, jak już
wcześniej wspomniałam, ale dzięki temu wydaje się jedynie bardziej ludzka. W
końcu kto z nas ich nie ma? Już dawno nie poznałam tak dobrze wykreowanej postaci, co
mile mnie zaskoczyło.
W
dzisiejszych czasach trudno o książkę, gdzie nie będzie wątku miłosnego. Może
być marginalny, ale zazwyczaj jednak występuje. Tutaj też niestety się pojawia.
Od początku było pewne, że książę i Ryiah będą parą. Zapewne większość czytelników
obstawiała, że stanie się to prędzej niż później. Autorka jednak miała zupełnie
inne plany. Dwójkę bohaterów połączyła bowiem przyjaźń i to dość kanciasta. Ich
relacja bardziej przypominała cichy sojusz między drapieżnikami. Niby grają w
jednej drużynie, ale każdy gotowy jest na zdradę tego drugiego i zachowuje
rozsądną ostrożność. Szczerze – bardzo mi się taka relacja podobała. Co prawda
w końcu oboje zaczęli coś do siebie czuć, jednak żadne nie miało ochoty się do
tego przyznawać. Oczywiście w tym momencie pojawił się miły i czuły wielbiciel,
któremu Ry postanowiła oddać swoje serce. Bardzo to oziębiło stosunki
dziewczyny z Darrenem. I tu właśnie leży pies pogrzebany. Carter stworzyła trójkąt miłosny, który nijak do tej
historii nie pasował i był po prostu wciśnięty do niej na siłę. Może pisarka
uznała, że bez niego nie ma dobrej powieści? Niestety w mojej ocenie nie była
to mądra decyzja. Wyglądało to bardziej na celowe skomplikowanie relacji między
bohaterami i było strasznie nienaturalne.
Suma
summarum książka przypadła mi do gustu i miło spędziłam z nią czas. Wszystkie
minusy można jej wybaczyć i mieć nadzieję, że autorka wyeliminuje je w drugim
tomie. Ze swojej strony gorąco polecam tę pozycję i od razu sięgam po jej
kontynuację. Oby okazała się przynajmniej tak dobra, jak jej poprzedniczka!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Uroboros.
Książka ma piękną okładkę! 😍 Świetna historia, dla mnie to po prostu cudo! A drugi tom równie dobry 💗 polecam!
OdpowiedzUsuńDrugi tom nawet lepszy ^^
UsuńPiękna okładka! Ale ja unikam póki co powieści z trójkątami miłosnymi, jakoś mnie znudziły.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;**
P.
www.zycie-wsrod-ksiazekk.blogspot.com
Tutaj niby ten trójkąt nie jest zły, ale zdecydowanie niepotrzebny :D
UsuńNIe jest to mój gatunek - przekonałam się, że takie książki po prostu mi nie leżą ;/
OdpowiedzUsuńNiedługo będzie coś z innego gatunku :D
UsuńUwielbiam czytać książki, w których występują szkoły magii. Może to dlatego, że sama odkąd przeczytałam Harrego Pottera czekałam na list z Hogwartu?
OdpowiedzUsuńJa tam dawno pogodziłam sie z tym, że jestem mugolem :D
UsuńTak czytam Twoją recenzję i mam wrażenie, że "Pierwszy rok" to zlepek kilku wątków z innych książek - szkoła magii, silna bohaterka, trójkąt miłosny... I mimo, iż sięga po utarte schematy, z chęcią sięgnę i sprawdzę, czy mi się spodobają :)
OdpowiedzUsuńCiężko w obecnych czasach wymyśleć coś oryginalnego, czego jeszcze nie było i moim zdaniem wszystkie książki to zlepki jakiś wątków z innych powieści. No dobra, nie wszystkie - zdarzają się perełki, ale naprawdę niezbyt często :D
Usuń