„Wiara, miłość, śmierć” to książka, z
którą skończyłam ubiegły a zaczęłam obecny rok. Do jej premiery zostało już
niewiele czasu, więc chciałabym podzielić się dziś z Wami opinią o tej książce.
Czy według mnie było to dobre czytelnicze rozpoczęcie 2019 roku? A może dzieło
Gallerta i Rettera już znalazło się na liście najgorszych książek? Zapraszam do
dalszej części recenzji, gdzie odpowiem na te pytania!
Martin Bauer to duchowny policyjny. Kiedy
na jednym z mostów w Duisburgu staje policjant gotowy do stoku, on pojawia się
na miejscu zdarzenia i zaczyna rozmowę z mężczyzną. Jednak widząc, że ta nie
odnosi pożądanych skutków, przekracza barierkę i staje obok kolegi. Następnie
skacze z mostu. Zaskoczony policjant rzuca się za nim, by go uratować. W rezultacie
oboje docierają cali i zdrowi na brzeg, a niedoszły samobójca odchodzi
ogarnięty furią. Następnego dnia dociera do nich szokująca informacja: ciało
policjanta znaleziono na jednym z piętrowych parkingów, z którego ten
postanowił skoczyć. Bauer jest zrozpaczony i zdezorientowany. Zaczyna własne śledztwo,
w wyniku którego w niebezpieczeństwie znajdzie się nie tylko on, ale i jego
rodzina.
Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia,
czego spodziewać się po tej powieści. Trochę obawiałam się po nią sięgnąć, ale
na szczęście mimo wszystko to zrobiłam. Teraz, gdy już ją przeczytałam, wiem,
że był to bardzo dobry wybór. Dawno nie spotkałam książki, którą czytałoby mi
się aż tak dobrze. Powieść Rettera i Gallerta dosłownie sama się pochłaniała.
Wszystko to zawdzięczamy przede wszystkim lekkiemu pióru autorów oraz ich niewybrednemu
stylowi, który natychmiast przypadł mi do gustu. Powieść napisana jest płynnym,
plastycznym językiem i nigdy nie miałam problemów z wyobrażeniem sobie tego, co
działo się na kolejnych stronach książki. Ponadto sama historia jest
interesująca, a jej bohaterowie tak świetnie wykreowani, że poznawanie ich
losów było prawdziwą przyjemnością.
Akcja powieści zawiera wiele wydarzeń,
jednak mimo wszystko utrzymana jest w spokojnym charakterze. Dopiero pod koniec
książki nabiera ona tempa rodem z najlepszych powieści sensacyjnych. Pomimo to
ani trochę nie nudziło mnie to, co się w niej działo. Może i wydarzenia
rozgrywające się na kartach powieści nie należały do spektakularnych i
zjawiskowych, ale były ciekawe. Ponadto fascynujące było obserwowanie tego, jak
autorzy budują fabułę. Na początku bowiem mamy wiele wątków teoretycznie w
ogóle do siebie nie pasujących. Z biegiem czasu jednak policyjny duchowny a
wraz z nim i my poznaje kolejne okoliczności i zdarzenia, dzięki czemu wszystko
odnajduje wspólny mianownik, a wątki łączą się ze sobą i splatają. Uwielbiam takie
konstrukcje w książkach i już samym tym autorzy u mnie plusują.
Kolejną rzeczą zasługującą na pochwałę jest
kreacja bohaterów, a szczególnie głównej postaci. Martin Bauer kiedyś miał
własną małą parafię. Szybko jednak stało się dla niego jasne, że taka praca w
ogóle mu nie odpowiada. Potwierdził to fakt, że wyrzucono go stamtąd i odebrano
kościół. W zamian wysłano go do policji, gdzie miał pełnić rolę policyjnego
duchownego. To zajęcie zdecydowanie bardziej odpowiadało byłemu proboszczowi
znanemu z tego, że uwielbiał ryzykowne zachowania, nigdy nie bał się postawić
na swoim i zawsze kierował się intuicją. Jego postać bardzo przypomina mi
naszego polskiego Ojca Mateusza, tyle że w mniej grzecznej i spokojnej formie.
Bauer ma większy temperament i brak instynktu samozachowawczego, za co po
prostu nie sposób go nie pokochać.
W powieści poruszany jest też problem
wiary. Duchowny przez cały czas trwania powieści toczy wewnętrzny bój. Od
zawsze widział w swoim życiu boży palec. Gdy miał jakiś problem, czuł czasami
coś niezwykłego, wiedział wtedy, że Bóg wskazuje mu drogę. Niestety nadszedł
dzień, kiedy jego przeczucie okazało się tylko i wyłącznie intuicją w wyniku
czego zmarł człowiek. To bardzo podłamało bohatera, który zaczął w siebie wątpić.
Pocieszenie znalazł w Biblii oraz drugim człowieku. Dopuścił do siebie w końcu
możliwość pomyłki i fakt, że one będą mu się przytrafiać, bo jest tylko
człowiekiem. Obserwowanie tej wewnętrznej walki było bardzo interesujące.
Przygotowałam się nawet na to, że pojawi się u niego kryzys wiary, ale ten nie
wystąpił. Bauer nigdy nie zwątpił w Boga, cały czas szukał przyczyny w sobie,
co mnie zaskoczyło, ale i bardzo mi się spodobało. Nie często spotyka się
takich bohaterów literackich, a jeszcze rzadziej prawdziwych ludzi potrafiących
dostrzec swoje błędy zamiast zrzucać wszystkie swoje porażki na siły
nadprzyrodzone.
„Wiara, miłość, śmierć” to dopiero
pierwszy tom przygód duchownego policyjnego. Dowiedziałam się o tym dopiero
dzisiaj, pisząc recenzję. Bardzo się jednak tym faktem cieszę, bo z przyjemnością
przeczytam coś więcej o mężczyźnie, który skoczył z mostu, by ratować życie
innego człowieka. Serdecznie polecam Wam tę książkę i mam nadzieję, że i Wam
przypadnie ona do gustu.
PREMIERA:14.01.2019
już sam opis skłania do lektury książki. Również miałam skojarzenie z Ojcem Mateuszem :P choć o duchownym policyjnym słyszę pierwszy raz :P
OdpowiedzUsuńJa też :D Aż muszę sprawdzić czy coś takiego w ogóle istnieje xD
UsuńMoja pierwsza myśl była taka sama xD
UsuńCieszę się, że nie tylko ja nie miałam pojęcia o takim zaqodzie :D
UsuńGdybym czytała tę ksiązkę z najprawdopodobniej miałabym przed oczami Ojca Mateusza xD
UsuńNa początku miałam go, ale potem charaktery przestały się zgadzać 😂
UsuńJestem bardzo ciekawa tej książki i na pewno po nią sięgnę. 😊
OdpowiedzUsuńW końcu trafiłam w Twój gust!
UsuńChętnie przeczytałabym. Super recenzja.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńParadoksalnie w tym całym morzu książek trudno trafić na dobrze napisaną powieść, którą na dodatek świetnie się czyta. Miałaś zatem mega szczęście! Tytuł oczywiście zapisuję:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Super! Mam nadzieję, że i Tobie się spodoba ;)
Usuńzdecydowanie muszę poszukać tej książki!
OdpowiedzUsuń