Pamiętam,
że jako młoda dziewczyna często czytałam książki, w których dziewczyny miały
przeróżne kluby i inne tajemnicze stowarzyszenia. Trudno zaprzeczyć, że sama
również byłam członkiem pewnych ,,grupek”, ale to nie było raczej nic
strasznego, demoralizującego i śmiercionośnego. Zawsze wydawało mi się, że
czymś naturalnym jest to, że osoby z podobnymi zainteresowaniami czy cechami
charakteru trzymają się razem. Książka ,,Stowarzyszenie leworęcznych” pokazała
mi trochę inny punkt widzenia i jestem skłonna zmienić zdanie i przyznać, że
nie wszystkie kluby tworzone przez dzieci i młodzież są niewinne.
Marten i Rejmus poznają się w pierwszej klasie szkoły podstawowej i od razu się zaprzyjaźniają. Niedługo później zakładają Stowarzyszenie Leworęcznych, które ostatecznie rozrasta się do kilku członków. Dwadzieścia lat później wszyscy spotykają się w pewnym pensjonacie i giną w pożarze. Sprawa nie jest prosta, ponieważ nie ma świadków, a główny podejrzany rozpłynął się w powietrzu. Wiele lat po tym wydarzeniu, policja natrafia na nowy trop i wznawia śledztwo. Kto okazał się podpalaczem i mordercą?
Muszę
przyznać, że miałam z tą książką naprawdę wiele problemów i aż trudno zebrać mi
to w jakąś spójną całość. Na pewno sporym utrudnieniem jest mieszanie przez
autora czasów i miejsc. Należy naprawdę mocno skupić się na informacjach
poprzedzających rozmiar, bo inaczej lektura tej powieści może okazać się bardzo
ciężka. Sporym utrudnieniem dla mnie była również duża liczba bohaterów o
przedziwnych imionach i nazwiskach, typowo skandynawskich. Zawsze mam
trudności, gdy autorzy postanawiają zamieszać czytelnikowi w głowie za pomocą
maksymalnie dużej liczby postaci. Tu niestety udało się to wręcz doskonale!
Większość książki zastanawiałam się, kto jest kim i dlaczego tak, a nie
inaczej.
Książka
sama w sobie absolutnie nie jest zła i uważam, że autor świetnie poradził sobie
z tą historią. Po przeczytaniu ostatniego zdania ma się jakąś dziwną
satysfakcję, że mimo wszystko, dobrze spędziło się czas i powieść ta była warta
uwagi. Od początku było widać, że autor ma jakiś zamysł i ta myśl pozwoliła mi
przetrwać wszystkie kryzysy, bo byłam naprawdę ciekawa rozwiązania głównej
zagadki, która została postawiona już na pierwszych stronach powieści.
Muszę przyznać, że ,,Stowarzyszenie Leworęcznych” rozkręca się raczej w drugiej połowie i wtedy tak naprawdę wciąga. Akcja staje się bardziej dynamiczna, urozmaicona, kilka faktów wychodzi na jaw, a inne wydarzenia znów komplikują wszystko, co do tej pory zostało ustalone. Podoba mi się taka zmienność emocji, jaką można obserwować na dalszym etapie tej historii. Trochę żałuję, że autor nie urozmaicił w żadne sposób początku powieści, bo na pewno dzięki temu czytanie byłoby przyjemniejsze i zdecydowanie szybsze.
Niewątpliwą
zaletą jest to, że opisana historia jest logiczna, dopracowana i czytelnik ma
świadomość, że autor spędził sporo czasu, aby to wszystko wymyślić. Podoba mi
się również to, że opisy dostarczają wielu istotnych informacji, nie jest ich
za dużo, ale też nie jest ich zbyt mało. Autor operuje językiem prostym i
przystępnym, ale bardzo drobiazgowo konstruuje zdania i dzięki temu czytanie
jest po prostu przyjemnością, a nie zastanawianiem się nad poprawnością
gramatyczną i stylistyczną.
To
pomieszanie z poplątaniem, o którym pisałam już na początku, na pewno jest
czymś, co dezorientuje. To nic złego, bo dzięki temu czytelnik prawie do samego
końca nie ma pojęcia, jak zakończy się większość wątków, a zapewne nie tylko ja
lubię niespodzianki i zaskoczenia. Zdecydowanie można powiedzieć, że książka ta
jest nieprzewidywalna i dość złożona.
W trakcie czytania pomyślałam sobie, że być może autor lekko zainspirował się ,,TO” Stephena Kinga, bo kilka elementów na to wskazuje. Paczka młodych dzieciaków, którzy w latach młodości narobili bałaganu, a dwadzieścia lat później ich tajemnice zaczynają wychodzić na światło dzienne. Oczywiście te podobieństwa są lekkie i nie ma mowy o kopiowaniu pomysłu, bez obaw.
,,Stowarzyszenie
leworęcznych”, to książka z pewnością dobra i warta uwagi, ale jednocześnie
bardzo złożona i trzeba czytać ją z uwagą. Sam pomysł na fabułę okazał się
trafiony i autor genialnie potrafił wykreować bohaterów, ale także sytuacje,
które ich spotykały. Ogromną zaletą jest nieprzewidywalność oraz pewna
niepewność towarzysząca podczas czytania. Polecam!
Za
możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca
Patrycja
Z jednej strony coś ciągnie mnie do tego kryminału, a z drugiej nieco przeraża mnie to, że ta książka wymaga skupienia. W każdym razie będę miała ją gdzieś z tyłu głowy i być może po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się ciekawa ale szkoda, że nie od razu wciąga.
OdpowiedzUsuńNie dla mnie, niestety. Teraz stawiam na coś innego. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńTeż cenię sobie ksiazki, w których autor potrafi mnie zwieść i zaskoczyć.
OdpowiedzUsuńKiedyś chciałam sięgnąć po książkę tego autora, ale trafiłam na kilka kryminałów skandynawskich, które mi się nie spodobały i nie zrobiłam tego. Teraz chyba dam Mu szansę, żeby się już nie zastanawiać, czy warto :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
https://subjektiv-buch.blogspot.com/