Dziś
przychodzę do Was z recenzją książki, którą mam zaszczyt patronować. Jest to
kontynuacja „Kirkhammera” (którego recenzję znajdziecie, klikając tutaj)
autorstwa Wojciecha Karolaka. Czy „Damnatus” dorównuje poprzedniej części, a
może jest od niej dużo lepszy?
Kylven
Kirkhammer żyje i wraca, aby wypełnić misję, jaka nieoczekiwanie spadła na jego
barki. Musi bowiem stanąć w obronie harmonii Wszechświata, dzięki której ten
może istnieć. Jest potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, ale niesie to za
sobą przykre konsekwencje. W jego głowie znajduje się banda upiorów, cały czas
do niego mówiących i próbujących wpłynąć na jego decyzje, by w końcu starać się
całkowicie przejąć nad wojownikiem kontrolę. Tymczasem Jamiba, przekonana o
śmierci swojego ukochanego, próbuje naprawić świat na własną rękę. Na gruzach
Kościoła zakłada nową organizację, która ma na celu wyplenienie wszelkie
potwory z Władcami na czele i zapewnić ludzkości bezpieczeństwo. Ich misje
wzajemnie się wykluczają, w wyniku czego konflikt między kochankami wisi na
włosku. Na domiar złego nie tylko oni mają plany zmiany świata…
Muszę
przyznać, że pod wieloma względami „Damnatus” jest o niebo lepszy niż jego
poprzedni tom. Po pierwsze „strona techniczna” książki jest o wiele bardziej
dopracowana. Akapity w tekście są wyodrębnione, błędy interpunkcyjne zdarzają
się, ale nie w takiej ilości jak w „Kirkhammerze”, a drobne niedopatrzenia typu
źle napisany dialog czy wypowiedz bez myślnika praktycznie zostały
wyeliminowane. Jest to niewątpliwie ogromny plus dla każdego, kto przykłada
wagę do tego typu spraw – w tym i dla mnie.
Kolejną
kwestią jest język i styl, jakim posługuje się autor. Mianowicie czytelnicy w
dużej mierze zarzucali pierwszej części zbytnią swobodę językową. Chodziło
głównie o przekleństwa, których nagromadzenie i mnie delikatnie irytowało. Nie
twierdzę, że tu ich nie ma, ale są bardzo ograniczone i nie rzucają się tak
bardzo w oczy. Tworzą wręcz pewien specyficzny klimat powieści, bo pokazują
realia ciężkiego i czasami okrutnego życia bohaterów.
Przejdźmy
jednak do ważniejszych spraw. Już w pierwszym tomie spodobała mi się jedna
konkretna rzecz, bo to coś czego ciągle szukam w książkach. Mianowicie brak
jednoznacznego podziału na tych „dobrych” i tych „złych”. W drugiej części jest
to jeszcze bardziej widoczne i bardzo dobrze. Od początku do końca w zasadzie
nie wiadomo, kto jest jaki i czy w ogóle czyjkolwiek pogląd jest słuszny.
Powiedziałabym, że właściwie w całej serii pojęcie dobra i zła nie ma w
zasadzie dużego znaczenia, bo autor przedstawia wykreowany przez siebie świat w
odcieniach szarości, czyli właśnie tak, jak powinno być. Dzięki temu w czasie
lektury czytelnik zastanawia się, czy pisarz zdecyduje się w końcu na jakąś
klasyfikację, czy też całkowicie z niej zrezygnuje, co jeszcze bardziej wciąga
nas w powieść i zaciekawia.
Podoba mi się
też sam upadek Kościoła, bo według mnie dodało to powieści większego realizmu.
Początkowo jednak nie wiedziałam, co w zasadzie doprowadziło do jego ruiny.
Dopiero później, jak zaczęłam się nad tym zastanawiać, stwierdziłam, że było to
mimo wszystko dobre posunięcie ze strony autora. Raczej nie mógł funkcjonować
po tym, co się stało w pierwszym tomie. Nawet jeśli bohaterowie wybraliby nowe
Ostrza, uzupełnili Radę i chcieli wrócić do tego, co było, to jego istnienie i
tak nie miałoby racji bytu. W końcu głowa tejże organizacji przez cały czas
była potworem w ukryciu, a jego najbardziej uzdolniony członek stał się nie do
końca wiadomo czym. Zawaliły się fundamenty owej instytucji, a ludzie zapewne
zaczęli wątpić w jej skuteczność po katastrofie, jaka miała miejsce. Zresztą
powrót do poprzedniej struktury Kościoła byłby bardzo trudny, bo nie było
nikogo, kto mógłby lub chciałby dźwignąć go na nogi, a Ręce też raczej nie
podniosłyby się same po takim upadku. Także dobrze, że autor postanowił
unicestwić te instytucje, ale mimo wszystko trochę brakowało mi pogłębienia
tematu czy też dokładniejszego opisu przyczyn upadku organizacji.
Kolejna rzecz,
która sprawiła, że powieść dużo zyskała to Bractwo i sposób jego przedstawienia.
Cieszę się, że autor nie zrobił czegoś, co pewnie niektórzy pisarze by
uczynili, zawodząc tym swoich fanów. Mam na myśli to, że nie stworzył na
miejsce źle zorganizowanego Kościoła, świetnie prosperującej instytucji, która odnosi
tylko i wyłącznie sukcesy, bo jest lepsza i ma szlachetne pobudki. Każdy wie,
że same idee nie wystarczą. Tak więc dobrze, że Jemiba jako przewodnicząca musi
borykać się z wieloma problemami. Świetnie też, że autor nie popada w skrajność
i co jakiś czas coś się Bractwu jednak udaje (na przykład pozyskuje
dofinansowanie), nawet jeśli za chwile to wszystko traci i musi znowu walczyć o
to, by przetrwać. Dzięki temu powieść po raz kolejny nabiera realizmu. Ponadto
podoba mi się też to zderzenie między brutalną rzeczywistością a pewnością czarodziejki,
że skoro jej organizacja jest taka szlachetna oraz bezinteresownie to wszyscy
ją wesprą.
Kolejnym
plusem książki jest kreacja głównego bohatera. Kirkhammer mimo przeciwności nie
poddaje się i nie zaczyna bezmyślnie podążać za swoim przeznaczeniem. Bardzo
dobrze, że kwestionuje niektóre idee poprzednich Strażników, a w zasadzie ich
większość. Ponadto pewne rzeczy nie przychodzą mu z łatwością, a w zasadzie
wobec niektórych jest bezsilny. To bardzo ciekawe połączenie – z pozoru bezwzględny,
niepokonany wojownik, ale jednak ponoszący porażki w swojej własnej walce o
przekonania.
„Damnatus”
może nie jest idealną książką, ale jego plusy zdecydowanie przerastają minusy.
Jest to także dużo lepsza pozycja niż „Kirkhammer”, o czym już wcześniej
wspomniałam, tak więc i ci, którzy zawiedli się na pierwszej części, ale mimo
wszystko chcący zapoznać się z drugą, powinni być zadowoleni. Mi ta lektura
bardzo się podobała i cieszę się, że mogłam jej patronować. Polecam wszystkim
zainteresowanym, a szczególnie tym uwielbiającym fantastykę!
Za możliwość przeczytania i patronowania książki dziękuję autorowi oraz Wydawnictwu Witanet!
Gratuluję patronatu! :)
OdpowiedzUsuńKsiążka raczej nie mój klimat. :)
Pozdrawiam serdecznie ♥♥
Nie oceniam po okładkach
Nie czytałam pierwszego tomu, ale raczej nie zapowiada się, żebym kiedykolwiek go nadrobiła, dlatego też raczej nie dojdzie do mojego spotkania z tą książką. :) Ale - rzecz jasna - gratuluję patronatu. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
BLUSZCZOWE RECENZJE
Dziekuję!
Usuńo, chętnie spróbuję:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się spodoba!
Usuń